Patrzę na ciebie gdy spokojnie oddychasz, oparta o moje ramię. Jest w tym coś nienaturalnego. Mój mózg łapie każdy element tej sceny, każdy detal. Jakby bał się, że gdy tylko mrugnę znikniesz. Ta obawa wydaje się tak rzeczywista, że w pewnym momencie sięgam po telefon i robię ci zdjęcie. Na całe nieszczęście włącza się flash i oświetla twoją śpiącą twarz.- Jezu, Chris! - krzyknęłaś, podrywając się do pozycji siedzącej. Szybkim ruchem schowałem telefon, by jasne światło pochłonął materiał kołdry. Twoje oczy wpatrują się we mnie i mimo, że całkowicie zaspane, pragnął unicestwić mnie rzucanymi piorunami.
- Przepraszam, przepraszam. - Podnoszę ręce i blokuję telefon. - On tak sam z siebie - dodaję i odkładam go na szafkę. Słychać ciche wibracje, które wypełniają pokój, po czym telefon wydaję ostatni dźwięk i milknie. - No super, jeszcze się rozładował. - Westchnąłem patrząc na ciemny ekran smartfona. Ty za to parsknęłaś śmiechem, jakbym właśnie odpowiedział ci genialny żart. Uśmiechasz się słodko i dotykasz dłonią moich obojczyków by chwilę później trzymać obydwie dłonie na mojej nagiej klatce piersiowej, a zamiast pozycji siedzącej na łóżku, zajmujesz dogodną pozycję na moim kroczu.
- Schistad, to nigdy nie powinno się wydarzyć - mówisz po chwili ciszy, którą spędziłaś na dotykaniu każdego milimetra mojej klatki piersiowej. Kręcisz głową, a ja widzę, że twój mózg też nie zgadza się na ten obraz. Też boisz się, że zaraz zniknę i zostaniesz tu sama z poczuciem uciekających marzeń.
- Ogólnie to poszedłbym do domu, ale rozładował mi się telefon, a zapomniałem kluczy - mówię obojętnie, na co uderzasz mnie w ramie. Parskam i przytulam cię do siebie. Twoje piersi, schowane pod cienką koszulką, przywierają do mojej skóry, a ja czuję coś, co ty też zaraz poczujesz.
- Chris, czy tobie właśnie? - pytasz i odskakujesz ode mnie, siadając po turecku na materacu. Zaciskasz powieki, a mnie bawi twoje dziecinne podejście do typowej męskiej reakcji. - Fe, Schistad, mógłbyś się czasami opanować - mówisz stanowczo i przykrywasz moje bokserki kołdrą.
- Zachowujesz się jak dziecko - oznajmiam z uśmiechem. Przysuwam głowę ku tobie, opierając się brodą o twoje kolano. Podnoszę ku tobie wzrok i zastanawiam się czy kiedykolwiek nauczę się opanowywać przy tobie takie reakcji. - Ale wiesz, że to samo nie zniknie? - Poruszam energicznie brwiami, a oczywista iluzja wyczuwalna jest pewnie nawet w innym wszechświecie. Chwilę później czuję kopnięcie w brzuch i nim zdążę zareagować, uderzam ciałem o podłogę.
- Z tym, Schistad, radź sobie sam - oznajmiasz i chowasz się pod kołdrą. Podnoszę się z obolałym biodrem, po czym rzucam się ku tobie. Chowam ręce pod kołdrę, szukając twojego ciała. Łaskoczę te części, na które udaję mi się trafić. Cichy krzyk i śmiech mieszając się ze sobą. Nasza walka trwa chwile, bo nagle wyłaniasz głowę i kładziesz mi palec na ustach. - Moi rodzice są na dole. Nie możemy hałasować - mówisz, a ja zabieram ręce z twojego brzucha i przesuwam się je uda. Napieram mocniej na twoje ciało, niestety czuję tylko materiał pościeli między nami. - Kolejne wspomnienie do kompletu tych, które będę chciała wymazać.
- Mój stojący na wysokości zadania przyjaciel to okropne wspomnienie? - pytam z niedowierzaniem, zbliżając swoją twarz do twojej. Nasze usta dzielą zaledwie milimetry, więc gdy się odzywasz czuję twój oddech na wargach.
- Tak, obrzydliwe - mówisz poważnie, a ja czuję jak unosisz lekko biodra. W tym momencie cieszę się, że jednak jest między nami kołdra. Obydwie się uśmiechamy, a ja czuję się jakbym zaraz miał zemdleć. Jeśli cię nie pocałuję zaraz zwariuję.
- Myślałem, że pocałunek ze mną zajmuje pierwsze miejsce w hierarchii okropnych wspomnień? - zagaduję, ale marzę byś już nie odpowiadała. Nie chcę się już droczyć, a całować.
- Twój przyjaciel subtelnie wymazał inne okropne wspomnienia - oznajmiasz, wyciągając ręce na wierzch i zarzucając mi je na barki.
- Myślisz, że powinienem ci je przypomnieć? - droczę się, chociaż wymaga to ode mnie coraz większego opanowania. Czuję, że długo już nie wytrzymam.
- To całkiem dobra myśl - oznajmiasz z udawaną powagą, po czym przyciągasz moją twarz do swojej, łącząc nasze usta w pocałunku. Nie sądziłem, że to się kiedyś wydarzy, ale wariowałem przy tobie. Wariowałem z miłości.
Spędzę mnóstwo bezsennych nocy na wspominaniu tego dnia, traktując go jako ostatnią deskę ratunku. A bowiem porównywalnie szalone do wariowania z miłości jest umieranie z jej powodu.