Chciałbym móc komuś opowiadać o naszej miłości jako o tej szczęśliwej i nieskończonej. Z pewnych powodów opowiadam ją tobie, a ty doskonale wiesz jaka nasza miłość była. Boli mnie czas przeszły tego uczucia, boli mnie, że pozwoliłem na to by w jakimkolwiek momencie swojego życia, mówić o niej jako o czymś przeszłym, minionym, stęsknionym. Chociaż tęskniłem za tobą już dużo wcześniej. Dużo wcześniej niż zaczęło to boleć, wżynać się w skórę, piec w okolicach oczu.
Spojrzałaś na mnie i machnęłaś ręką, a drzwi tramwaju zamknęły się, oddzielając nas od siebie. Twój uśmiech widziałem jeszcze kilka sekund po odjechaniu pojazdu i stałem tam jak głupi, łapiąc jego wyimaginowaną poświatę. Wróciłem do żywych, kochanie, w tamtej chwili potrafiłem to zrobić.
- Schistad, nie rób sobie ze mnie jaja. - Głos przyjaciela w słuchawce był czymś pomiędzy szokiem, a chęcią wybuchnięcia śmiechem. Nie odpowiedziałem na to, gdyż cisza wydawała mi się wystarczającą jasnym komunikatem. - Chris, jeśli robisz sobie żarty ze swojego najlepszego przyjaciela w tak poważniej sprawie, to obiecuję, że przy najbliższej okazji włożę ci łeb do kibla. - William był stanowczy, ale wierzył mi. Jego ton zmienił się na spokojny i kojący. Jakby spadł z jego serca jakiś niewidzialny kamień... a może to z mojego serca spadł wtedy kamień?
- William, nie żartuję. Zakochałem się. Wpadłem i to totalnie - powiedziałam na jednym wdechu, bojąc się, że to za dużo. Ale nie byłem smutny czy przerażony. Ja naprawdę byłem zakochany. Tak nienaturalnie, prawdziwie i szczerze zakochany w tobie. I może właśnie sprawiło, że tak przyjemnie było umrzeć z tego powodu?