09.

1.4K 168 11
                                    

Tygodnie miały mi na zapominaniu o tobie. To nie tak, że cię pokochałem. Ale byłaś ważna. Coś sprawiało, że patrzyłam na dziewczyny przez pryzmat ciebie. Czy mają tak samo długie włosy, tak samo głośno się śmieją, mają tak samo intensywny kolor oczu. Jak idiota skupiałem się nawet na tym czy ich imię zaczyna się na tą samą literę co twoje. Był w tym jakiś rodzaj szaleństwa. Szaleństwa za tobą, za twoim głosem, za twoim sercem. Kilka razy wyobrażałem sobie jak przychodzę do twojego domu, prosząc cię o wyjaśnienia. Powstrzymywało mnie jednak coś niesamowicie silnego - duma. Nie mogłem pokazać, że mi, Chrisowi Schistad, zależy na kimś. Nawet jeśli ten ktoś był tak piękny, inteligenty i uroczy jak ty. 

I nawet nie myślałem o tym, że przecież mamy wspólnych znajomych. O tym, że chodzimy na te same imprezy. O tym, że prędzej czy później, staniesz przede mną, tak niezwykle zwykła jak zwykle, a ja będę jedynie na ciebie patrzył, tocząc najtrudniejszą walkę w sobie. Walkę o swoje uczucia. 

Jednak najpiękniejszą w naszej relacji rzeczą, już wtedy, była jej nietuzinkowość. Później wiele nocy spędzę na myśleniu o tym spotykaniu. O tym, że przecież nie prosiłem o nie. Nie domagałem się go od Boga. A go dostałem. Z czasem zrozumiem, że to ty o nie prosiłaś. 

 - Myślałam, że będziesz unikał miejsc, które będą ci o mnie przypominać? - Twój głos zabrzmiał w mojej głowie niczym wyrwany z najgłębszych czeluści mojego mózgu. Odwróciłem głowę w twoją stronę i wyglądałaś tak zwykle. Jak ty. Powiększanie się moich źrenic mogłem wyczuć, a serce samo zaczęło bić szybciej. To niedorzeczne czuć się tak niezwykle przez kogoś zwykłego. Nawet jeśli ten ktoś był tak niezwykły w swej zwykłości.  - Mam rozumieć, że skoro dalej nie chcę cię pocałować to nie będziesz się nawet do mnie odzywał? - Pytaniem przerwałaś ciszę, po czym po prostu usiadłaś na ławce, tak blisko mnie, że nasze uda się zetknęły. Uśmiechnąłem się czując twoje perfumy i widząc twój szeroki uśmiech. Nikt nigdy tak dobrze nie udawał przede mną, że mu się nie podobam. 

 - Chcesz mnie pocałować. Tylko coś cię powstrzymuję. Czegoś się boisz - powiedziałem pozwalając sobie na rzucenie ci przenikającego spojrzenia. Tak głębokiego i dotkliwego, że niemal czułem jak opuszcza cię pewność ciebie. 

 - Powstrzymuję mnie niechęć, Schistad - odpowiedziałaś tak mocno wierząc w swoje słowa. Unosiłaś mocniej jeden kącik ust i usiadłaś bardziej wyprostowana. Jezu, ile bym dał żeby wtedy cię pocałować. 

 - Dlatego dzwoniłaś do mnie pijana? - zapytałem z cwaniackim uśmieszkiem. 

 - Schistad, jakbym chciała żebyś mnie pocałował, to bym ci na to pozwoliła. Ale tu nie chodzi o to, co zrobiłam żebyś mnie pocałować, a o to, co zrobiłam żebyś tego nie robił. - Jeśli przed śmiercią kazano by mi napisać zdanie, które wprowadziło mnie w największą dezorientacje w życiu, to napisałabym właśnie to. Nawet matematyka wydała mi się w tym momencie logiczna. Zmrużyłem oczy, patrząc na twoją spokojną twarz. Parsknęłaś śmiechem, po czym położyłaś dłoń na mojej. - Kiedyś zrozumiesz. - Poklepałaś lekko moje udo i wstałaś. - Do zobaczenia. - Posłałaś mi jeszcze jeden, szczery uśmiech i zniknęłaś. Jakbyś była tylko najpiękniejszym wytworem mojej wyobraźni. 

you {chris schistad}Where stories live. Discover now