Rozdział 10

8.2K 573 139
                                    

Wciąż przed oczami mam scenę, gdy spał ze mną. Chociaż był tak daleko to nie zmienia to faktu, iż nadal u mnie.

Pomieszczenie rozświetlał skąpy blask kominka. Cienie zalęgły się w kątach i podpełzały coraz bliżej, by tylko pochłonąć kolejne partie pokoju. Ogień drgał pozwalając im tańczyć. Siedziałem oparty o nagrzany kamień a żar rozgrzewał moje lewe ramię. Naprzeciw mnie stała czarna kanapa.

Taki niby zwykły mebel a nie mogłem oderwać od niego wzroku. Nawet rzeźbione kamienne węże, wpijające się w moje plecy, nie przekonały mnie bym zaprzestał obserwacji. Powód mojego zainteresowania był oczywiście jeden - bynajmniej była to fascynacja częścią wyposażenia wnętrz - mianowicie na tej właśnie kanapie, przykryty miękkim kocem, spał młody ślizgon.

Zasnął na moich kolanach, wciąż trzymany w ramionach. Tak po prostu, jakby robił to każdego dnia. Rozmawialiśmy półgłosem. O wszystkim co nam tylko przyszło na myśl, o błahostkach, aż jego głowa opadła lekko na mój bark.

Czuł się bezpiecznie w mojej obecności. Był to fakt, gdyż gdyby było inaczej jego instynkt by mu na to nie pozwolił. Klatka piersiowa unosiła mu się lekko wraz z oddechem i opadała powoli z każdym wydechem aby ponownie powtórzyć ten ruch. Bez końca. Nigdy nie podejrzewałem się o to, że zafascynuje mnie coś tak rutynowego jak sen.

I właśnie tę, pogrążoną w spoczynku sylwetkę Toma, ze spokojnym wyrazem twarzy, lekko rozchylonymi wargami, włosami rozrzuconymi po policzku i czole, wspominałem obecnie. Przynajmniej było tak dopóki dyrektor Dippet nie zwrócił swojej uwagi na moje zamyślenie.

- Profesorze Prince? - błędnym wzrokiem starałem się go odnaleźć wśród grona nauczycielskiego. - Tutaj młody Prince'ie - starszy czarodziej uniósł dłoń ku górze i energicznie pomachał.

- Umm... Tak, dyrektorze? - wyprostowałem się na krześle lekko zmieszany przyłapaniem na nieuwadze.

- Miło widzieć, że już do nas wróciłeś. - Dumbledore niemal niedosłyszalnie odkaszlnął dając znak Dippetowi by ten kontynuował. - Rozmawialiśmy obecnie o stanie naszego świata, Harry. O Grindenwaldzie i jego karygodnych poczynaniach - uściślił.

- Rozumiem - pochyliłem lekko głowę jakby z wyrazami smutku. - Przykro mi, ale nie orientuje się w przebiegu tej wojny. Od wypadku podczas jednego z zadań, przydzielonych mi przez Ministerstwo, staram się odciąć i nie zagłębiać w te tematy. Niestety. Takie jest zalecenie lekarza - dodałem próbując wytłumaczyć moją nie wiedzę na wypadek pytań.

Czasem pochodzenie z przyszłości jest naprawdę kłopotliwe - pomyślałem.

- Oczywiście jeśli takie zalecenie to nie mam prawa tego podważać, chłopcze. Jednak ciężko w to uwierzyć. Plotki napływają z każdych stron, nie tylko tych gazet. Czy pańska rodzina wciąż mieszka we Francji? - zagaił dyrektor.

W tej chwili, bardziej niż w innych, czułem na sobie wzrok współpracowników. Chciałem się ukryć, wtopić w obicie krzesła, stopić się z blatem stołu.

- Obecnie wszyscy moi bliscy są poza moim zasięgiem - rzuciłem z ciężką nutą świadomy faktu, iż tym razem powiedziałem prawdę.

- Oni polegli, Armandzie - podszepnął dyrektorowi Dumbledore. Dotarło to jednak nawet do mnie, przez co zapewne i do pozostałych biorąc pod uwagę moją pozycję po przeciwnej stronie owalnego stołu.

- Przyjmij moje przeprosiny, młody Prince'ie. Nie wiedziałem. Tyle zła dzieje się w tych czasach. Aż chciało by się przenieść w przyszłość, gdy wojny się zakończą. Całe wybrzeże Morza Śródziemnego drży w obawie. Francję spowiła trwoga.

Prince?  (tomarry)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz