Rozdział 11

6.9K 559 82
                                    

- Podczas dzisiejszego meczu udało się drużynom, nie tylko zaskoczyć nas swoim nowym składem, ale i wykonać sporą liczbę świetnych manewrów - podsumował puchon po zadziwiającym zygzakowatym locie jednego ze ścigających. - Tak, nie mylicie się. To był Woollongong Shimmy i to dobrze zagrany! Z tym zdobytym punktem dla lwów nie zmienia się jednak ich pozycja. Mamy 320 punktów dla Ślizgonów i jedynie 90 Gryfonów. Więc brać się mi tu do roboty! Obrona Riddle'a nie jest aż tak niepokonana! - Komentator wczuł się i coraz bardziej zagrzewał walczących czerwonych.

Jednak dostrzegłem te ich podirytowane spojrzenia.

Gra toczyła się już od prawie dwóch godzin i nie tylko zawodnicy byli zmęczeni. Szyja bolała mnie w co najmniej sześciu miejscach od ciągłej obserwacji zawodników i boiska. Jak nic zasłużyłem sobie dzisiaj na masaż. Ciekawe, czy uda mi się wyciągnąć jakoś Pana Cudownego Obrońce z imprezy na część zwycięstwa. Lub przegranej. Oni i tak mają zamiar pić.

O, jak już o nim mowa to wciąż kontynuuje zabawę w jak wkurzyć sędziego. Rzuca mi te swoje sugestywne spojrzenia i uśmieszki sprawiając, że ja - podczas gdy nie mogę mu się odpłacić dość intensywną i cielesną odpowiedzią - tracę na swojej wszechstronnej uwadze rozmyślając o tym co zrobię jak go tylko dorwę.

I coś czuję, że na samym masażu się nie skończy pomimo wszelkich wcześniejszych zapewnień. Przecież sam się o to prosi!

Więc właśnie dlatego z nie małą radością i ulgą ogłosiłem koniec meczu. Olać tych cholernych Ślizgonów, w końcu przez pół życia byłem Gryfonem! Trybuny wciąż szalały po złapaniu znicza. I to całe trybuny. Skrzydlatą piłeczkę pochwycił Hamish Frater, szukający czerwonych. Jednak kończąc z wynikiem 280 punktów więc wciąż, ze znaczną przewagą zwyciężają zieloni.

- Czterysta dziesięć dla domu Salazara Slytherina! - Oznajmia wszystkim komentator na co kibice zwycięskiej drużyny wznowili wszystkie odgłosy radości, te bardziej, jak i zarazem te mniej przyzwoite, których zapewne następnego dnia się wyprą.

- Co za mecz! - skwitował Dippet wachlując się swoim spiczastym kapeluszem jakby odganiając nadmiar emocji.

***

Kiedy w końcu ten wielki i rozradowany tłum przeniósł się z boiska do wielkiej sali, niemal wynosząc drużyny na rękach, zostałem sam z sędziami, by podsumować mecz i zapełnić wynikami rejestry. A z tego co widziałem danych do wpisania było spoooro. Więc nie ukrywając, że żadne z nas tak gładko przez to nie przejdzie wybraliśmy się w trójkę do Trzech Mioteł na kolejkę czegoś mocniejszego. Nie przeczę też, że dało mi to wiele możliwości. Oczywiście na rozmowę z przyszłym Wspaniałym Whispem.

Co prawda z jednej kolejki zrobiły się dwie... i nie wiadomo skąd cztery ale nam to nie przeszkadzało. Co to to nie!

- Więc myślisz o tym żeby napisać książkę Kennil? - spytałem pomiędzy podawaniem liczby prawych skrętów drużyny lwa a podliczaniem podań kafla.

- Oczywiście! - odrzekł z zapałem ożywiając się. - To będzie hit. Mówię ci to Harry - nie ukrywam, że nie trwało długo aż przeszliśmy na "ty". Z nim nie dało się nie dogadać. Ten człowiek ma taki entuzjazm! - To będzie oczywiście o quidditchu. Zapewne spisy zasad, drużyn, legendarnych manewrów - zaczął wyliczanie posiłkując się palcami prawej ręki. - Wszystko co tylko się wiąże z tym sportem... - zupełnie rozmarzył się sącząc ognistą.

Madame Hooch przyglądała mu się z półuśmiechem zamaszyście przewracając kartki na drugą stronę.

- Ale ty wciąż we mnie nie wierzysz! - Wypomniał jej obrażonym tomem. - Kobieto serca nie masz. Własnego szwagra nie wspierać... - pokręcił głową z oburzeniem.

Prince?  (tomarry)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz