18.Jesteśmy zgubieni czekając aż nas znajdą

75 17 26
                                    

22,5 godzin do świtu

~ Mad ~

- Naprawdę chcesz iść na piechotę? - pytam z niedowierzaniem - To jest raczej kiepski pomysł.

Sam kiwa głową, a Mery milczy.

- Ten samochód nie odpali. Nie mam pojęcia co się stało, a nie będziemy do nikogo z naszych dzwonić bo i tak nam nie pomogą - Harry wzdycha przesuwając po swoch włosach i bandanie zawiązanej wokół czoła.

- Kurwa no... I co teraz? - jęczy Sam, lecz my ją ignorujemy.

- Może jednak chodźmy na piechotę - radzi Mery, a my, nie mając nic do powiedzenia słuchamy się jej.

Przechodzimy kilka kilometrów schodząc z górki. Dopiero za zakrętem zauważamy, że gdzieś daleko, migocze dioda jakiegoś sklepu.

- Ej patrzcie. Tam jest chyba jakiś sklep - krzyczę wskazując dłonią to miejsce.

- O cholera to jest daleko - mówi Harry wytężając wzrok.

- Damy radę, serio. I tak połowa drogi już za nami - mówi Mery.

Idziemy kawałek, później ziemia zaczyna się trząść, a my praktycznie razem z nią.

- O mój boże - zakrywam dłonią usta. Spoglądam na wielką górę, która jest za nami. Również się trzęsie, co bywa bardzo niepokojące.

Szykuje się lawina, o kurde.

-Okej, uspokójmy się. Po prostu biegnijmy przed siebie jak najszybciej możemy - mówi Harry i zaczyna biec a my za nim.

Oh kurwa, ja nie potrafię biegać. Jestem z nich wszystkich najwolniejsza. My dwie z Ashley nie uprawiamy sportu z całej naszej paczki. Właśnie w tym momencie zaczynam żałować, że wybrałam kebaba od siłowni.

W końcu zbiegamy z drogi i zbiegamy z pobocza na którym rosną drzewa. Pieprzone drzewa. Znając moje szczęście wpadam już na pierwsze i jedna gałąź rozcina mi policzek. Czuję potworne pieczenie.

- Widzicie tamtą dziurę?! - krzyczy Mery wskazując ręką na jakąś grotę znajdującą się przed nami - Musimy do niej wskoczyć.

Oooo nie. Nie ma mowy. Nie uda mi się tam wskoczyć.

Biegnę jeszcze kawałek, później czuję jak śnieg z olbrzymią siłą uderza w moje kostki i nurkuję w nicość, bo przed moimi oczami zapada ciemność.

* * *

~Harry ~

Raptownie otwieram oczy szybko podnosząc się do pozycji siedzącej. Wokół mnie są tylko drzewa, śnieg i otwarta przestrzeń. Niebo jest tego samego koloru co śnieg, zastanawiam się więc, czy jestem już w niebie.

Wstaję zataczając się i rozglądam się dookoła. Za mną są góry, przede mną są góry. Wszędzie są góry. Wszystko jest pokryte białym puchem.

Jestem kompletnie sam. Właśnie spełnił się mój największy koszmar i to, czego boję się najbardziej w przyszłości.

Samotność.

Przed chwilą ocknąłem się na zaspie śniegu będąc zupełnie sam. To, co mnie najbardziej przeraża, to świst wiatru. Poza nim nie słychać nic. Po prostu NIC.

Zaczynam panikować. Gdzie są dziewczyny? Gdzie jest Sam, Mad i Mery. Kuźwa, chłopaki mnie zabiją jak ich nie znajdę. Dziewczyny z resztą też.

Wyobrażam sobie Charlie, która ze mną zrywa przez to, że nie odnalazłem żadnej jej przyjaciółki.

" Z nami koniec, Harry " mówi i wyzywa mnie od dupków i wariatów.

Do moich oczu napływają łzy i zaczynają swobodnie spływać po moich policzkach. Ciągnę się za mokre włosy na których jest śnieg.

Zrób coś. No dalej, zrób coś.

Szybko ocieram je wierzchem dłoni i zaczynam wykrzykiwać ich imiona. Chodzę w jedną i drugą stronę ale żadnej z nich nie znajduję. Na myśl mi przychodzi to, że mogłem przez przypadek którąś z nich zdeptać pod taką grubą warstwą śniegu i nawet tego nie poczułem. Wzdrygam się.

Moich łez jest coraz więcej. Samotność mnie przytłacza. Myślę o Charlie. O jej pięknych, zielonych oczach, które zawsze były w stanie mnie uspokoić. Wyobrażam sobie jej dłonie dotykające moich policzków i ręce, które owija wokół mojej szyi.

Przez moje ciało przechodzi dreszcz kiedy słyszę, że ktoś za mną biegnie. Słyszę dźwięk skrzypienia butów od śniegu. Nie odwracam się. Wszystko jedno co się ze mną stanie. Naprawdę już mam to w poważaniu.

Ktoś rzuca mi się na szyję, więc szybko się odwracam i widzę Mad. Boże, co za szczęście.

Blondynka mocno się do mnie przytula wybuchając płaczem. Ściska mnie mocno i ja ją również. Na moment przestaje, by spojrzeć mi w oczy. Zauważam szramę na jej policzku.

- Harry... Jak dobrze cię widzieć - mówi i znowu mnie przytula.

Czuję się o niebo lepiej kiedy wiem, że już nie jestem sam.

- Jezu przepraszam. - dyszy - Przepraszam, że się tak na ciebie rzuciłam. Nie byłam pewna czy to ty. O kurde... Tak cholernie się przestraszyłam. Obudziłam się i byłam kompletnie sama. Myślałam, że... że już nie żyjecie. Miałam taki napad paniki, że sama bałam się, czy to przeżyję.

Cały czas dyszy przeczesując dłońmi swoje włosy. Sam nie wiem co mam myśleć.

- Poczułem dokładnie to samo. Gdzie one są, do cholery ? - mówię łamiącym się głosem. Oby tylko się odnalazły, proszę.

- Nie widziałam żadnej z nich. Może je zmiotło, o mój Boże - znowu zakrywa usta dłonią i zaczyna płakać.

Obejmuję ją delikatnie i też zaczynam płakać.

Ależ jestem żałosny. Co ze mnie za facet?

- Odnajdziemy je. Wszystko będzie okej - mówię cicho.

Idziemy przed siebie wykrzykując na zmianę ich imiona. Mam wrażenie, że stukot mojego serca zagłusza wszystkie dźwięki ze środowiska.

- Kurwa. Zayn nas zabije. Wszyscy nas zabiją  - płacze Mad - Boję się.

Nie wiem, co mogę powiedzieć by ją pocieszyć. Chyba nie ma odpowiednich słów na tę chwilę.

- Ja też się boję. Cholernie się boję - mówię i jeszcze raz ją przytulam by chociaż trochę ukoić jej nerwy.

* * *

~ Alice ~

Mocno ściskam w dłoniach kubek gorącej herbaty cały czas patrząc się w okno. Znowu zaczęło padać.

Myślę głównie o stracie. Nie chcę stracić kolejnej przyjaciółki, a co dopiero chłopaka. Gdybym straciła Liama byłoby ze mną naprawdę źle. Nie potrafię żyć bez niego, a on nie potrafi żyć beze mnie.

Kocham ich wszystkich nad życie i jestem przekonana, że takich przyjaciół nie zdobyłabym nigdzie indziej.

Obok mnie siada Charlie i powracam do rzeczywistości.

- Nie mogę na ciebie patrzeć jak jesteś taka smutna... - wzdycha szatynka - Nie musisz się martwić, wszystko będzie dobrze. Nikomu się nic nie stanie.

Chce mnie pocieszyć i jest to naprawę kochane, ale to i tak nic nie pomaga.

- Nie jestem przekonana. Naprawdę zależy mi na nich wszystkich. Cholera, będę miała przechlapane. Moi i Liama rodzice kazali nam się wami opiekować. Powiedzieli, że puszczą nas w góry tylko pod tym warunkiem, że będziemy odpowiedzialni i ostrożni. I co z tego wynikło? Ashley prawdopodobnie nie żyje, a pozostali są w górach i też nie wiemy, czy wszystko z nimi w porządku.

- Ja myślę, że sobie poradzą - mówi siadając obok mnie i wyjmując telefon - chodź, pooglądajmy sobie Cocker Spanielki w internecie!


72 Hours ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz