13. Mamy trupa w szafie

549 25 3
                                    


Kiba nie mówił, nie miał też sił, by chociaż skinąć palcem. Wydawało się, że jego osobowość próbowała przebić się przez któryś ze światów, ale żaden nie okazywał się być tym odpowiednim. Przez całą wizytę swoich gości reagował tylko na Hanę, która karmiła go papką z niedużej, szpitalnej miski. Delikatnie otwierał usta, powoli przełykał pożywienie, mrugał powiekami i nic więcej się nie działo. W pokoju zaś było irytująco cicho, tylko włączony telewizor z sali obok przebijał się przez tę głuszę.

— Lekarze niewiele chcą mi powiedzieć — odezwała się nagle Inuzuka, odłożywszy puste już naczynie na stolik nocny obok łóżka. Delikatnie ułożyła dłonie na brzuchu i z niezauważalnym uśmiechem pogłaskała wybrzuszenie, ciężko przy tym wzdychając. — Mam wrażenie, że dzieje się coś niedobrego.

Komisarz poruszył się nerwowo na krześle. On też przeczuwał najgorsze, ale nie zamierzał dzielić się swoimi ponurymi myślami ze zestresowaną Haną. Życie już dawno nauczyło go, by nie łapać byka za rogi, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja, bo takie dzikie zwierzę zawsze mogło zabić. Nie omieszkał również już za śmierci zbesztać Heike, uważając, że kara, jaka go spotkała była wystarczająco wysoka, nawet jeśli to nie on pociągnął za spust.

Instynktownie powędrował dłonią ku szwom na nodze. Zaśmiał się w myślach, przypomniawszy sobie słowa lekarza, ażeby się nie forsował. Tak wiele musiał jednak jeszcze zrobić, że nawet jeśli szwy pękną, wciąż będzie parł przed siebie. Nie miał wyjścia i fizyczny ból nie mógł go zatrzymać nawet na chwilę.

Wtem wspomnienia wróciły jak żywe, poczuł się dziwnie nieswojo i źle. Pot spłynął po czole, gdy tylko przed oczami stanął mu najgorszy dzień z jego życia; ten dzień, gdy już był gotów oddać się w ręce Kosiarza.

Przeprosił na chwilę i wyszedł z pomieszczenia. Czuł, jak świat zaczyna mu się zamazywać, a liczne blizny postanowiły przypomnieć o sobie swojemu właścicielowi, znacząco swędząc lub piekąc. Zaschło mu w gardle, posmak metalicznej krwi wypełnił usta. Niemal biegiem ruszył przed siebie, chcąc znaleźć się jak najszybciej na zewnątrz. Płuca przestawały łapać tlen, zamykały się, a on jak w amoku biegł przed siebie, przepychając się między pacjentami, odpychając kobietę na wózku, która zagradzała mu drogę. Omal nie spadł ze schodów, w ostatniej chwili złapał się poręczy i zaczął się wentylować, nie zważywszy na zapytania zaniepokojonych ludzi czy ich dziwne spojrzenia.

Musiał wyjść.

Musiał uciec od palącej przeszłości.

Chciał zapomnieć.



Siedziałem na drewnianym krześle, przywiązany do podłokietników mocnymi pasami. W pokoju było ciemno i duszno, jedynym źródłem światła była szpara pod drzwiami. Gdy tylko ciemne cienie zbliżały się, drżałem. Pot skalał moje ciało, a przerażający strach paraliżował wszystkie mięśnie, nieskłonne już do żadnego ruchu. Umierałem i pierwszy raz od dawna byłem gotowy na śmierć.

Drzwi się otworzyły. Pamiętam jak przez mgłę twarz człowieka, który wpadł spanikowany do pomieszczenia, wyrzucając broń za siebie. Za nim wbiegło jeszcze kilku innych, umundurowanych po sam czubek głowy mężczyzn. Ludzie z organizacji znaleźli mnie, ale przerażenie w ich głosie zdradzało, w jak kiepskim stanie byłem.

Uniosłem zmęczony wzrok na mojego towarzysza, który nerwowo przecinał myśliwskim nożem mocne, ciemne pasy przesiąknięte do cna moją krwią. Początkowo nie byłem w stanie go rozpoznać, mój umysł płatał mi figle i czułem się jak naćpany. Przeszły mnie dreszcze, gdy mózg podsunął dziwną wizję. Przez ułamek sekundy, która wydawała się wiecznością, byłem gotów uwierzyć, że to tylko moje wyobrażenie ratunku i wszystko już dawno się skończyło.

Perfidia SSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz