18. Powrót z zaświatów

337 19 14
                                    

SEZON II


Czarny volkswagen jechał wolno pustą drogą. Mijał piękne widoki ośnieżonych gór i lasów. Ulica była śliska, na leśnych drogach koła samochodów mogły zakopać się w śniegu. Było niebezpiecznie, zmierzchało, a zima nie odpuszczała.

Co za pustkowie, pomyślał mężczyzna, stukając palcami o kierownicę w rytm muzyki, która płynęła z radio. Był to kanał numer siedem, melodyjne granie wieczorową porą. Dźwięki koiły duszę, ale przyprawiały o dziwny niepokój, gdy wiatr huczał w okna, a las drżał w jego rytm.

Dzwoniący telefon komórkowy zakłócił tę chwilę. Kierowca sięgnął po urządzenie, którego model był już stary, posiadał aparat fotograficzny mający raptem dziesięć megapikseli. Na wyświetlaczu pojawiło się kobiecie imię, bez wahania odebrał. Milczał.

— Jesteś już? — padło pytanie po drugiej stronie, trochę natarczywe, jakby zbyt niecierpliwie.

— Jeszcze jadę.

— Nikt cię nie śledził?

Z gardła mężczyzny wydostał się jakiś dźwięk. Miał prawdopodobnie być śmiechem, a jednak przypominał szczeknięcie psa.

— Ibiki, to nie jest zabawne — rzuciła beznamiętnie kobieta, poprzedzając to westchnieniem. — Wiesz, że teraz każdy jest podejrzany.

— Nie bardziej niż on sam — powiedział jakby do siebie. — Odezwę się, jak tylko czegoś się dowiem.

Nim rozmówczyni zdążyła cokolwiek powiedzieć, zerwał połączenie i rzucił komórkę na siedzenie pasażera. Przeklął siarczyście pod nosem i zakręcił kierownicą tak, aby wjechać do lasu.

Droga była bardzo wyboista, ciasna i mokra. Nikt takich dróg nie odśnieżał, ale mimo wszystko udało się po niej przejechać.

— Co za cholerne zadupie — mruczał pod nosem Ibiki, memląc w ustach wykałaczkę. Rzucało nim na prawo i lewo, i zamiast zapiąć pasy, mężczyzna jeszcze mocniej docisnął stopę do pedału gazu. Robiło się naprawdę nieprzyjemnie. — Nie mogliśmy wybrać jakiegoś cieplejszego miejsca? Cholera jasna!

Samochodem rzucało, przypominało to trochę jazdę offroadową. Byłoby zabawnie, gdyby to były jakieś zawody, ale w tym przypadku Ibikiemu nie było wcale do śmiechu. Żyłka na jego łysej głowie przechodziła aż do czoła. Mimo że było zimno, pot spływał mu po twarzy.

— Istny koszmar — mamrotał pod nosem. — Następnym razem lepiej wybrać się pieszo. — Zarzuciło nim ponownie, podskakiwał na siedzeniu jak zabawkowy mały piesek z głową gibającą się na sprężynie. Kiedy w końcu dojechał do celu, westchnął przeciągle, wypluwając wykałaczkę na pulpit samochodu. — Zachciało mi się, cholera, jeździć i sprawdzać... — Monolog nie miał końca, przeplatany był tak niezliczoną ilością przekleństw, że już sam Ibiki tego nie kontrolował. Mówił do siebie, powtarzając niczym mantra ciągle te same słowa: po co, na co, dlaczego, przecież to niepotrzebne! Chyba zaczynał się już starzeć.

Zatrzymał rękę na klamce, którą zamierzał otworzyć drzwi i zerknął niechętnie na siedzenie pasażera. Na fotelu leżał plik kopert zwiniętych sznurkiem niczym poranne gazety, które niegdyś w Anglii podrzucano pod same drzwi mieszkańcom. Patrzył na tę paczuszkę jeszcze długo, nim ponownie westchnął i zaczął mamrotać coś pod nosem. Była to bardzo ważna przesyłka, ale nie na tyle ważna, żeby w ogóle po nią sięgnąć. Wysiadł więc z samochodu, zostawiając koperty w środku, nie pozwalając im dostać się w ręce odbiorcy.

Napis na każdej kopercie głosił tylko jedno imię: Sasuke.

Zatrzasnął za sobą drzwi i wypuścił powietrze przez zęby. Świst był głośny, można było go nawet pomylić ze zwykłym gwizdaniem. Zadrżał, gdy zimno musnęło jego łysinę i zamiast zawrócić się po czapkę, ruszył dziarskim krokiem w stronę małego drewnianego domku, obok którego stał mężczyzna i rąbał drewno na opał.

Perfidia SSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz