Rozdział 5-Kornelia

143 5 0
                                    


Właśnie pochłaniałam długiego frytka, słuchając opowieści Maćka, kiedy Gośka spojrzała na mnie figlarnie i ostatni raz pociągając łyk Coca-coli zero zapytała:

— Fajny?

Udawałam, że nie wiem, o co chodzi.

— Oj, przestań. Cały czas mnie zwodzisz — jęknęła, marszcząc gniewnie swoje gęste, ciemne brwi, a ja musiałam przyznać, że ze złością jest jej nawet do twarzy.

— Jestem taka ciekawa... — Kontynuowała bawiąc się papierkiem od słomki —ciemny?

— Blondyn — powiedziałam z satysfakcją, dostrzegając rozczarowanie na jej twarzy.

— Nie szkodzi — odparła po chwili — blondyni też potrafią być fajni.

Nie zgadzałam się z tą opinią. Ja sama byłam naturalną blondynką i nienawidziłam tego koloru. Wydawał mi się taki nijaki, bez polotu, kolor szarej myszki, którą nie byłam. Ja chciałam się wyróżniać, odstawać od reszty, podkreślając przy tym mój indywidualizm. Czuję, że powiedziałam zbyt wiele, przez co moje słowa mogły zostać źle odebrane. Musicie wiedzieć, że nie byłam typem buntowniczki. Nie miałam tatuaży, pięćdziesięciu kolczyków, blizn na nadgarstkach świadczących o moim młodzieńczym buncie, ja po prostu kochałam modę, modę, która nie sprowadzała się jedynie do kupna ładnych ubrań, ona odnosiła się do całej mojej osoby.

— Wysoki?

Zmarszczyłam czoło, usilnie przywołując obrazy z zeszłej nocy, bo jeżeli sądzicie, że dziś rano po raz pierwszy zmierzyłam się z tym człowiekiem, z przykrością muszę stwierdzić, że jesteście w błędzie. Spotkałam go wcześniej, chociaż nie można mówić tu o latach, miesiącach, a nawet dniach, byłoby to zbyt duże uogólnienie. Poznałam go dokładnie o 3.30. Dobrze, trochę naciągam fakty, ale nie chce się bawić w tak drobne szczegóły. Na potrzeby tego opisu, załóżmy, że poznałam go przed drzwiami mojego mieszkania, w sobotę nad ranem.

Strasznie denerwowałam się tym spotkaniem. Karciłam się w duchu, bo czy rozsądne było sprowadzanie do domu nieznajomego mężczyzny, nie zadając sobie nawet trudu by poznać go bliżej? Znowu wyolbrzymiam. Ja nawet go nie widziałam. Skłoniła mnie opinia innych oraz perspektywa uzyskania niemałych dochodów w szybkim czasie. Ten diabeł, który nakłonił mnie na ten szalony pomysł powinien przynajmniej przygotować cyrograf na wypadek przyszłych komplikacji, bo nic mi po słowach a papier to papier. Dobrze, znowu odbiegam. Na czym skończyłam... Pamiętam, poznałam go w sobotę nad ranem przed drzwiami mego mieszkania. Brzuch mnie bolał z nerwów i chociaż udało mi się pogrążyć w ciemności, nazwałabym to raczej nocnym czuwaniem. Moje zmysły były wyczulone i kiedy usłyszałam dźwięk domofonu wyskoczyłam z łózka jak oparzona i pobiegłam w kierunku wejściowych drzwi. Nasłuchiwałam odgłosów windy, wycierając mokre od potu dłonie w dół mojej piżamy. Dobrze, że kupiłam nową piżamę. Wydawała mi się dość dziewczęca i stosowna na spotkanie z nieznajomym. Z pewnością nie wyglądałam prowokująco i zarazem nie na tyle obskurnie, aby przeraził się moim wyglądem. Kiedyś jeździło się na kolonie, bawiło się w kolorowe noce i nikogo specjalnie nie dziwił widok dziewczyny w piżamie. Po latach stwierdzam, ze to dość osobista sprawa, prawie tak intymna jak inne części damskiej garderoby, o których nie wspomnę, pozostawiając ten temat waszej wyobraźni.

Stałam w korytarzu, opętana strachem, kiedy winda zatrzymała się na moim piętrze. Usłyszałam odgłos otwierających się drzwi. Szybko spojrzałam przez wizjerek, bardziej z przyzwyczajenia niż troski o własne bezpieczeństwo i zrobiłam dwa kroki do tyłu świadoma nadciągającej konfrontacji. Jakie było moje zdziwienie, gdy zamiast dźwięku uginających się pod naporem klucza zamków, zapanowała głucha cisza.

Co jest? Pomyślałam. Może nie ma klucza, albo dzwonek w drzwiach był zepsuty.

Nie myśląc długo, przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi.

Kolorowy ptakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz