Rozdział 21 - Gabriel

73 5 0
                                    

Kornelia Waltz: Kupisz mi loda?

Ja: Jakiego?

Kornelia Waltz: Rożka.

Ja: Ok

— Czy coś się stało?

Uniosłem głowę z nad ekranu telefonu i pospiesznie włożyłem urządzenie do kieszeni marynarki. Po skończonym przedstawieniu, siedzieliśmy z Natalią w pobliskiej knajpie.

— Przepraszam, pilna sprawa... Jak wino?

— Dobre.

— Cieszę się. W ogóle to dzięki za zaproszenie. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem w teatrze.

— Mam jeszcze dwa bilety do Opery Narodowej jakbyś chciał to możemy pójść razem.

— Nie chce się narzucać... — Zacząłem, nie chcąc zbytnio jej wykorzystywać. A ona jakby przeczuwając moje obawy, powiedziała:

— Spokojnie, dostałam z pracy.

— Fajnie. — Wziąłem łyk toniku, rozmyślając o wszystkich biletach na Openera, Orange Warsaw Festival, o których zapomniałem i które przeleżały w mojej szufladzie w biurze.

— Jak ci się pracuję z Magdą? — zapytałem ni stąd, ni zowąd.

— Czasami bywa ciężko. Zresztą sam wiesz— powiedziała, uśmiechając się do mnie wymownie.

— Wiem — odpowiedziałem, odwzajemniając uśmiech.

Magdę znałem ze szkoły średniej. Chodziliśmy do jednej klasy i miałem okazję poznać jej władcze zapędy. Była zawsze najlepsza, zawsze najmądrzejsza i zawsze mnie strasznie denerwowała. Nie lubiłem jej, a ona chyba mnie też, chociaż nigdy nie dała mi tego po sobie poznać. Na studia wyjechałem do Warszawy i prawdę mówiąc nie sądziłem, że spotkam Magdę Wójcik ponownie. Spotkaliśmy się na domówce u Tomka w atmosferze totalnego zaskoczenia. Przez cały czas próbowałem zrozumieć co ten Michał, widzi w wyglądającej jak nauczycielka łodziance. Prawdę mówiąc ciągle się nad tym zastanawiam, chociaż muszę przyznać, że przez te lata bardzo się wyrobiła. 

Dostrzegłem zamieszanie przy barze i automatycznie zerknąłem na zegarek. Za dwie minuty dwudziesta trzecia.

— Za chwilę zamykają — mruknąłem do Natalii — zapłacę.

Kiwnęła jedynie głową, a ja wstałem od stołu i sięgając po portfel, podszedłem do stojącego przy ladzie kelnera.

***

— Masz? — zapytała Kornelia, kiedy wszedłem do domu.

— Mam — powiedziałem i sięgnąłem do aktówki. Stanęła koło mnie i jak gdyby nigdy nic bezczelnie zerknęła do środka, sprawdzając zawartość mojej torby.

— Proszę — powiedziałem, podając jej produkt przez który, dzisiejszej nocy objeździłem pół miasta, a ona zamiast ładnie podziękować, zmarszczyła tylko brwi.

— Co to jest? — zapytała, patrząc na mnie z wyrzutem.

— Jak to co? — odpowiedziałem — lód.

— Wiem, że to lód, ale dlaczego czekoladowy?

— Słuchaj, miał być rożek, tak?

— Tak, ale nieczekoladowy. Kto je lody czekoladowe?

— Trzeba było powiedzieć.

— Myślałam, że to oczywiste.

— Nie dla mnie.

— Nie chce go!

— To go wyrzuć!

— Nie!

— Daj mi go! — Wyciągnąłem dłoń, czując, że za chwilę wybuchnę — zrobię to za ciebie. Wyrzucę go! A ty mnie o nic więcej już nigdy nie proś!

— Dlaczego taki jesteś?

— Jaki?

— Niemiły.

Aż musiałem wstrzymać oddech.

— Nie wywracaj kota ogonem.

— Wcale tego nie robię! To jak?

— Co jak?!

— Jak się zrekompensujesz? Czekałam na ciebie tyle czasu. Gdybym wiedziała to bym się ubrała i sama wyszła.

— Nic straconego — mruknąłem — ubieraj się! 

— Słucham?

— Powiedziałem, ubieraj się. Jedziemy na stację.

— Ok, tylko wezmę bluzę — rzuciła, kierując się w stronę swojego pokoju.

— Tylko szybko. Aha... — powiedziałem do jej pleców — daj mi tego loda!

— Ale nie wyrzucisz go, prawda? — zapytała, podejrzliwie mrużąc oczy.

— Nie. Zamierzam go zjeść. A teraz szybko ubieraj się zanim zmienię zdanie!

— Yes, Sir. 

Kolorowy ptakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz