Właściwie to nie wiem jak to się stało, że siedziałam w kuchni naprzeciwko Gabriela. Pochylona nad plikiem kartek od czasu do czasu zerkałam na niego. Siedział milczący, poruszając myszką po blacie i stukając na klawiaturze.
— Jak się nazywa twój kierunek? — zapytał nagle, nie patrząc na mnie.
— Studia na słowiańszczyzną wschodnią, specjalność: Kulturoznawstwo Europy Środkowo-Wschodniej.
Oderwał wzrok od monitora i spojrzał na mnie pytająco.
— Wiem, strasznie długa nazwa — powiedziałam w międzyczasie rysując kwiatka.
— Macie jakieś logo?
— Logo? — powtórzyłam zaskoczona — poczekaj, zaraz sprawdzę na stronie — oznajmiłam, sięgając po komputer.
— Możesz wysłać mi linka.
— Mogę przez facebooka?
— Możesz.
— Gabriel Koziński, tak? — zapytałam, wpisując jego imię w wyszukiwarce.
— Kosiński — poprawił mnie.
— Ah, no tak... — wydukałam — wybacz. Wysłałam ci zaproszenie.
— Dzięki — odpowiedział, ponownie koncentrując się na prezentacji w PowerPoincie. Zagryzłam wargi i wróciłam do czytania notatek, machając jednocześnie żółtym zakreślaczem. Kiedy leżące przede mną kartki zaczęły przytłaczać mnie swoimi kolorami, bardziej rozpraszając nic skupiając moją uwagę, Gabriel zapytał:
— Mamy jakąś wodę?
Zmarszczyłam brwi.
— Chyba nie. — Spojrzałam na zegarek. Była 22:43. Co oznaczało, że Carrefour był jeszcze otwarty przez 17 minut — mogę pobiec do sklepu — zaproponowałam, ciesząc się, że na chwilę oderwę się od nauki, bo mówiąc szczerze miałam mroczki przed oczami. Zabawne, że kiedy człowiek nie ma nic konkretnego do roboty potrafi oglądać seriale do czwartej nad ranem, a kiedy pojawia się kwestia zrobienia czegoś pożytecznego, oczy mu się kleją o dwudziestej drugiej, a nawet i wcześniej.
— Jeżeli ci się chce...
— To żaden problem — powiedziałam, zeskakując z krzesła i biegnąc w stronę przedpokoju — kupię sobie loda.
Właśnie sznurowałam buta, kiedy dostrzegłam, że Gabriel stoi koło mnie.
— Pójdę z tobą. Też się chętnie przewietrzę.
— Ok — rzuciłam — ale mamy mało czasu więc się lepiej streszczaj — powiedziałam zaskoczona moją nagłą pewnością siebie. Nie odpowiedział, jednakże ja zauważyłam, że brwi mu się lekko uniosły do góry, a w kąciku ust dostrzegłam malutki dołeczek. No proszę, jednak nie jest do końca taki sztywny.
Do sklepu weszliśmy równo o 22:51. Obsługa jak zwykle powitała nas z niechęcią, wręcz wrogością, że ośmielamy się wchodzić do sklepu na ostatnią chwilę, wydłużając tym samym godziny pracy.
Pobiegłam do działu ze słodyczami. Złapałam pieguski, jakieś żelki o owocowym smaku, a następnie podeszłam do lodówki z lodami po drodze zgarniając sok pomarańczowy. Słyszałam, że cytrusy mają korzystny wpływ na koncentrację. Nie mam pojęcia jak się to ma do soków, ale na etykiecie napisane jest stu procentowy. Nachyliłam się nad chłodziarką. Nie było Magnum-a migdałowego, ale był za to rożek cornetto truskawkowy. No trudno... Jakoś przeżyję. Kiedy się odwróciłam, w miarę zadowolona z wyboru, Gabriel stał już przy kasie i patrzył na mnie.
— Daj mi to — powiedział wyciągając dłoń w moją stronę.
— Sama zapłacę — odpowiedziałam buntowniczo.
— Zobacz, jaka jest kolejka. Nie utrudniaj.
Przesunęłam wzrokiem po stojących za Gabrielem ludziach. Rzeczywiście sznur dusz. Zrezygnowana dałam mu łakocie.
— Potem się rozliczymy — dodałam.
— Ok.
Patrzyłam jak kasjer zręcznie nabija produkty, aż w końcu mój wzrok padł na puszkę red bulla.
— Pijesz to świństwo? — zapytałam, nie kryjąc oburzenia.
Uniósł brwi.
— Piję.
— A nie wiesz, że to skraca życie?
Wzruszył tylko ramionami.
— W takim razie moje jest już i tak wystarczająco krótkie.
— Doliczyć reklamówkę — zapytał naglę ekspedient. Kurczę, mam tyle siatek w domu. Mogłam wziąć jedną.
— Tak, poproszę — powiedział Gabriel, a następnie podał mi ją mówiąc:
— Masz, będziesz pakować.
Wzięłam i zaczęłam wrzucać zakupy do środka, pamiętając, ze muszę zostawić na wierzchu rożka.
Kiedy wychodziliśmy ze sklepu, zauważyłam kosz na śmieci.
— Poczekaj — rzuciłam w stronę Gabriela.
Zatrzymał się i obserwował jak walczę z papierkiem od loda.
— Lodziara z ciebie — stwierdził.
— Słucham?! — zapytałam, odwracając się do niego gwałtownie. Ten epitet nie spodobał mi się. Ciekawe czy on chociaż wiedział, co to znaczy w miejskim slangu. Słyszałam kiedyś, że mam ładne, duże usta, ale chyba nie dlatego, że... Nie on na pewno nie miał takich skojarzeń. W końcu to Gabriel. A Gabriel nie jest już młody. Przynajmniej nie tak młody jak ja.
— Prawie zawsze natykam się na papierki od lodów i zastanawiam się, gdzie to wszystko ci się mieści.
— Rozumiem, że to miał być komplement — mruknęłam, mrużąc oczy.
— Powiedzmy — powiedział, uśmiechając się do mnie — a teraz wracajmy. Przed nami masa roboty.
CZYTASZ
Kolorowy ptak
RomansaKornelia i Gabriel to dość osobliwa para. Ona jest studentką kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim, natomiast on menadżerem w jednej z warszawskich korporacji. Zapewne nigdy by się nie spotkali, gdyby nie pewne okoliczności jakie zaszły w ich...