Rozdział 9

38 6 0
                                    


Tak jak myślałam, Pipi była, delikatnie mówiąc w lekkim szoku, widząc mnie czekającą na chodniku. Codziennie robiłam sobie staranny makijaż, ale dzisiaj Karina przeszła samą siebie. Siadając na tylne siedzenie taksówki obok Pipi, wyglądałyśmy obie jak dwa miliony dolarów. Od razu przykułyśmy uwagę pana taksówkarza, który zerkał co chwilę na nas w lusterku i wyraźnie zauważyłyśmy jego zakłopotanie.

Taksówka zatrzymała się przed wielkim biurowcem. Wychodząc z niej rozejrzałam się wokoło i nie dostrzegłam tu żadnego klubu.

— Pipi czy ty nie pomyliłaś może adresu co? — zapytałam odrobinę skołowana.

— Słucham? Ja, stała bywalczyni najlepszych klubów w mieście, miałabym rypnąć się w adresie The View? Spójrz tam! —   Uniosła palec wskazujący ku górze. — Zaraz będziemy w niebie, dosłownie i w przenośni. Jedziemy maleńka na trzydzieste drugie piętro, na sam dach tego budynku.

Chwyciłyśmy się za ręce i jak dwie małe dziewczynki wbiegłyśmy do windy. Była to winda panoramiczna, cała ze szkła, dzięki czemu mogłam podziwiać niesamowity widok Warszawy. Czułam się tak jakbym unosiła się w powietrze.

— Viki, dziś wchodzimy za free — tłumaczyła mi Pipi. — Ktoś był mi winien przysługę, więc wykorzystajmy tę noc, na coś naprawdę szalonego ok?

Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, gdy drzwi windy się otworzyły, a ochroniarz stojący obok zobaczywszy Rudą, skinieniem głowy dał nam znak, że możemy wchodzić. Do moich uszu dobiegła znajoma mi muzyka. Spoglądam na lewo i własnym oczom nie wierzę. To Martin Garrix, mój ukochany didżej. Szturchnęłam łokciem Pipi, czy zobaczyła to samo co ja. Ta kiwnęła głową, wiedząc zapewne już wcześniej kto będzie gwiazdą dzisiejszego wieczoru i wskazała palcem na miejsce, gdzie czekali już nasi znajomi.

Nasza loża mieściła się na prawo od wind i była umiejscowiona w najdalszym zakątku, dzięki temu nie byliśmy wystawieni na widok publiczny, a jednocześnie my mogliśmy podziwiać każdy zakamarek lokalu. Fajna miejscówka. Cały klub był nieźle urządzony. Wszystkie kanapy i stoliki były w kolorze białym. Każdą lożę zdobiły zielone palmy, których liście powiewały na delikatnym wietrze. Mimo głośnej muzyki dało się usłyszeć ich szelest, który przypominał szum fal. Można było nie tylko się zabawić ale i zrelaksować. Nasza pozostała ekipa już się bawiła i kosztowała swoje ulubione napoje alkoholowe. Niektórzy byli już nieźle wstawieni. Ja z Pipi dotarłyśmy jako ostatnie i zapewne przegapiłyśmy wiele ciekawych momentów. Gdy zajęłyśmy miejsca podszedł do nas kelner oznajmiając, że jest tylko i wyłącznie do dyspozycji naszej loży. No, zapowiada się nieźle.

— Viki, to co pijemy? — krzyknęła do mnie Pipi, a kelner wyczekująco spoglądał na nas.

— Ma być kolorowe i w dużych ilościach — uśmiechnęłam się do niego, a ten pośpiesznie udał się do baru, który mieścił się w samym centrum klubu.

Nie musiałyśmy długo czekać ,a już sączyłyśmy najlepsze drinki pod słońcem, a raczej pod palmą. Miałam wrażenie, że nasza loża była najgłośniejsza. Wspólne świętowanie ostatniego egzaminu i ostatnie spotkanie w tym gronie, dopóki każdy nie rozejdzie się w swoją stronę w pogoni za swoimi pragnieniami i wymarzoną pracą. Nie mogliśmy się nagadać wiedząc, że drugiej takiej okazji prawdopodobnie nie będzie. Nie wiem ile już wypiłam, przy piątym drinku straciłam rachubę, ale postanowiłam się tym nie przejmować, bo i tak będzie tego o wiele więcej. Gdy zaspokoiliśmy pierwsze pragnienie ruszyliśmy na parkiet. Właśnie leciał jeden z bestsellerowych utworów, na którego punkcie już dawno zwariowałam.

KWIAT NIEZGODYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz