Weszłam do budynku, zatrzaskując za sobą drzwi i zastanawiając się, dlaczego los stawia ciągle przede mną te pieprzone zakręty. Musiałam szybko dojść do siebie, żeby rodzice nie zobaczyli mnie w takim stanie. Zbliżając się do mieszkania zauważyłam, że drzwi znów są otwarte. Pozostawiona była tylko mała szparka, przez którą nie mogłam nic dojrzeć. Czyżbym wczoraj wieczorem, zapomniała w tym pośpiechu przekręcić w nich klucz? Wszystko możliwe. Byłam taka podekscytowana i zamyślona, że mogłam pominąć ten fakt. Jeśli faktycznie zapomniałam ich zakluczyć, to dlaczego są uchylone? Albo ktoś tu wchodził, albo te drzwi są po prostu zepsute. Powinnam zgłosić to dozorcy albo wymienić zamek na nowy. Zajrzałam ostrożnie do środka, wszystko było w porządku i nie zauważyłam niczego niepokojącego. Weszłam też do pokoju Kariny i tam również wszystko było na swoim miejscu.
Słysząc kroki na klatce schodowej wiedziałam już, że to moi rodzice się zbliżają. Pobiegałam prędko do łazienki, żeby obmyć tylko twarz. Drzwi do mieszkania nadal były otwarte, a ja stojąc w korytarzu czekałam na to spotkanie. Ręce mi drżały a ciało zaczęło zalewać się potem. Nagle w progu mieszkania stanęli moi rodzice. Co wtedy poczułam? Nic, zupełnie nic. Jakby obcy ludzie wkroczyli do mieszkania. Ta kobieta, która uważała się za moją mamę, wyglądała kwitnąco. Miała na sobie różową bluzeczkę z wiązaną kokardą przy szyi, czarny żakiet i spodnie. Szpilki tego samego koloru z granatową podeszwą. Starannie wykonany makijaż i włosy ułożone w luźny kok, sprawiały że wyglądała na prawdziwą bizneswomen. Nie mogło też zabraknąć na niej tony złotej biżuterii, która była dosłownie wszędzie. Moja matka nie pasowała do tego mieszkania. Byłam święcie przekonana, że w życiu nie zgodziłaby się tu nawet przenocować. A mój ojciec? Postarzał się i to bardzo. Miał pięćdziesiąt sześć lat i był trzy lata starszy od mamy. Miał całkowicie siwe włosy. Elegancki garnitur i pudrowo różowa koszula, nie były w stanie ukryć schorowanego mężczyzny. Przygarbiony, kulejąc na prawą nogę, szedł za swoją żoną rozglądając się dookoła. Moje mieszkanie nie dorównywało pewnie ich standardom, ale mnie tu było dobrze.
Przyglądałam im się uważnie. Próbowałam sobie przypomnieć wspólne chwile, które razem spędzaliśmy, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Tak jakby ktoś pozbawił mnie wspomnień z tych momentów. Tak, to były jedynie ułamki sekund w całym moim życiu, a tym kimś był nikt inny, jak tylko moi rodzice. Nie miałam z nimi żadnego wspólnego zdjęcia. Żadnej pamiątki. Pustka.
Stojąc nieruchomo jak posąg, zrozumiałam, że sama się oszukiwałam. Nie żywiłam do tych ludzi żadnych pozytywnych uczuć. Choćby namiastki miłości. Nic. Zawsze pocieszał mnie fakt, że gdzieś tam jest ktoś, kto jest dla mnie ważny i dla kogo ja też jestem nieobojętna. Nie kochałam swoich rodziców. Tego byłam pewna i okropnie się z tym czułam. Nie byli oni dla mnie bliskimi osobami, a jedynie najbliżej spokrewnionymi i nic poza tym.
— Dzień dobry, Viktorio. — Jako pierwsza odezwała się mama.
— Witaj córeczko — powiedział tata.
— Dzień dobry — odpowiedziałam krótko. Byłam tak przerażona tym, z czego właśnie zdałam sobie sprawę, że ledwo mogłam ustać na nogach. — Proszę, wejdźcie do środka. — Gestem ręki zaprosiłam swoich gości do salonu. Moja mama bacznie przyglądała się mieszkaniu. Stawiała ostrożnie kroki, obawiając się, że jej gładko wyprasowane na kant spodnie, zahaczą o choćby milimetr obrzydliwego kurzu, którego pewnie ma szczęście w ogóle nie widywać w swoim domu. — Czego się napijecie? —zapytałam, udając się do kuchni. Nie było między nami potrzeby uścisków, bliskości. Z mojej strony, tylko czysta ciekawość.
— Może zwykłą wodę bez gazu z lodem i cytryną — odpowiedziała.
Gdy wróciłam do salonu oboje siedzieli na kanapie i byli poddenerwowani.
CZYTASZ
KWIAT NIEZGODY
RomanceViktoria - młoda dziewczyna skazana na ciągłą utratę bliskich osób, próbuje z całych sił wieść spokojne życie. Samotność kazała jej szukać pocieszenia nie w ludziach, bo nawet ci najbliżsi ją zawiedli, ale obudziła w niej miłość do kwiatów. One nig...