Rozdział 25

34 1 0
                                    

Przebrnąwszy przez napiętą i obfitującą w błagalne prośby rozmowę telefoniczną z panią Teresą myślałam, że mam już za sobą cały stres i nerwówkę ostatnich dni. Myliłam się – niestety. Sam lot samolotem nie był taki straszny, ale moment startu, to ogarniające uczucie paniki pochłaniające każdą komórkę mojego ciała powodowało, że całe życie stawało mi przed oczami. Nie życzyłabym takiej nerwówki nawet najgorszemu swojemu wrogowi. Ale nie ma się co dziwić, bo dla takiej nieświatowej dziewczyny jak ja, oderwanie się od ziemi na więcej niż metr stanowiło nie lada wyzwanie. Przed wejściem na pokład i wyłączeniem telefonu w celach bezpieczeństwa, postanowiłam wysłać wiadomość do Konrada, którego ostatnie słowa zamąciły mi w głowie. Mój jedyny i dobrze rokujący na przyjaciela facet, okazał się we mnie zakochany i nagle postanowił wyznać mi prawdę wiedząc, że kocham kogoś innego. Od kiedy obudziła się w nim taka chęć szczerości wobec mnie? Pewnie mój widok z Adamem wzniecił w nim chęć wyrzucenia z siebie emocji. Szkoda tylko, że nie pomyślał o moich uczuciach. Czego się spodziewał wyznając mi prawdę? Tego, że w jednej chwili wymarzę z pamięci Wooda, a przyjaźń z chwilowym współczuciem nad chorym i poobijanym biedakiem przerodzi się w miłość? Nie było takiej opcji. Na dzień dzisiejszy nie widziałam dla nas szansy na prawdziwą przyjaźń. Może z czasem, gdy emocje się we mnie uspokoją, uda mi się znaleźć  sposób na odzyskanie dotychczasowej więzi. Wszystkie wspólne chwile, rozmowy pełne żartów bądź niewinnych sprzeczek teraz nabrały innego znaczenia, niezrozumiałego dla mnie. Sama do końca nie umiałam sprecyzować w swojej głowie jak dalej powinny wyglądać nasze relacje, czy w ogóle powinny być jakieś relacje? Próbując trochę opanować swoje myśli i starając się ubrać je w najodpowiedniejsze słowa, wysłałam pośpiesznie esemesa do Konrada tłumacząc, żeby jeszcze raz przemyślał swój stosunek do mnie. Wyjaśniłam krótko i dosadnie, że kocham Adama i nic ani nikt tego nie zmieni. Jeśli chce, aby nasza znajomość nie zakończyła się na wczorajszym spotkaniu w szpitalu, musi zacząć żyć własnym życiem bez mojego częstego udziału. Zdążyłam dopisać, że liczę na jego opamiętanie się, bo nie chciałabym stracić takiego przyjaciela jakim dla mnie był i jakim miałam nadzieję, że pozostanie. Dodałam też, że wyjeżdżam na jakiś czas i życzyłam mu szybkiego powrotu do zdrowia. Z bólem serca wysłałam wiadomość i wyłączyłam telefon na caluteńki tydzień, skupiając się tylko i wyłącznie na mężczyźnie stojącym za mną i obejmującym mnie silnymi ramionami, które zawsze dodawały mi otuchy. Szkoda, że w trakcie startu samolotu przypięci pasami musieliśmy zajmować własne miejsca, bo w objęciach Adama pewnie każda sekunda unoszenia się w górę byłaby dla mnie niezapomnianym przeżyciem, a nie tylko widmem nadchodzącego końca.

Zapobiegawczo przed wyjazdem na lotnisko połknęłam proszki uspokajające, które miały pomóc mi przetrwać ten lot. Po kilku minutach burzliwego trzęsienia się samolotu, który miałam wrażenie, że zaraz rozpadnie się na milion drobnych kawałków, lot stał się płynny, a ja uspokoiłam się razem z nim. Nawet mi się to spodobało, a widok za oknem, które zawsze w oglądanych filmach wydawało się takie malutkie, teraz było wystarczające, żeby dostrzec ogrom otaczającej nas przestrzeni. To było coś niesamowitego, nie zapomnę tego do końca życia.

Adam cały czas trzymał mnie za rękę, nie dawał po sobie odczuć bólu wbijających się w jego skórę moich długich paznokci. Takie niby zwykłe, dla jednych nic nie znaczące poświęcenia, mnie jednak dawały świadectwo ogromnej miłości i utwierdzały w przekonaniu, że ten kto kocha potrafi znieść wszystko, żeby tylko ta druga osoba była szczęśliwa i czuła się bezpiecznie. Dlatego postanowiłam, że do końca lotu będę dzielna i ciesząc się każdą wspólną chwilą z Adamem, będę czerpać z tego siłę na przezwyciężenie lęku wysokości.

Łykając środki uspokajające, które miały też dodatkową rolę nasenną, miałam zamiar przespać cały lot, ale o dziwo nie chciało mi się spać. Lubiłam słuchać Adama, zwłaszcza gdy opowiadał o swoich osiągnięciach zawodowych. Był wtedy taki dumny z siebie, ze swoich dokonań i opowiadał o tym z taką fascynacją i zaangażowaniem, że zaczynałam momentami wątpić czy zdołam kiedykolwiek uplasować się na pierwszym miejscu w jego hierarchii wartości. Jego błyszczące oczy, niezamykające się usta, szerokim uśmiechem dawały mi do zrozumienia, że to co z nich wypływa daje dużo radości ich właścicielowi. Nie odnosiłam wrażenia, żeby to były jakieś przechwałki dzieciaka, który za pieniądze rodziców kupił pierwszy w swoim życiu samochód. To w jakim świecie obracał się Adam było dla mnie niepojęte i nigdy nieosiągalne, dlatego tak ceniłam brodaska za swoją wytrwałość w dążeniu do swoich celów i za mądrość, zasady życiowe, którymi musiał kierować się w swoim życiu, zjednując wokół siebie cały ogrom szanujących go pracowników. Szperając w internecie o ledwie poznanym Woodzie, nie spotkałam się z żadnym negatywnym komentarzem na temat jego osoby, czy nieetycznych praktyk jego firmy.

KWIAT NIEZGODYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz