Rozdział 18

44 4 2
                                    

Miałam mętlik w głowie. Ale postanowiłam nie wszczynać żadnych dyskusji na ten temat, obawiając się, że moja reakcja może okazać się nazbyt przesadzona. Po co psuć to, co zaczynało układać się tak pięknie?

Wrzuciłam ręcznik do wiklinowego kosza i przetarłam dłonią mokre od pary lustro. Wtedy doznałam kolejnego wstrząsu. Ognista czerwień kobiecych ust poraziła swym blaskiem moje oczy. Wzięłam do ręki pomadkę, sprawdzając czy to ten sam kolor. Tak, to był identyczny odcień. Byłam w błędzie myśląc, że jedynym takim detalem kolorystycznym jest kanapa w salonie. Nie mogąc znieść widoku tych pełnych, kuszących i symetrycznych warg obok swojego odbicia, urwałam kawałek papieru toaletowego i wytarłam nim lustro. Kipiąc ze złości, wywaliłam go do toalety i nacisnęłam spłuczkę wyobrażając sobie, że robię to z moją konkurentką. — Spływaj mała! — wyrzuciłam z siebie na głos. To samo zrobiłam z tym złotym cudeńkiem, które chciałabym mieć kiedyś w swojej kosmetyczce. Nie byłam jedną z tych, które poddawały się bez walki. Jeśli była jeszcze inna dziewczyna albo nawet kilka, które uwielbiały białe tulipany, to mimo wszystko zamierzałam toczyć boje o Adama. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Byłam skołowana i roztrzęsiona. W sypialni na łóżku leżała moja sukienka, czyściutka i pachnąca. No i jeszcze to, obcy ludzie pałętający się wokół mnie, o każdej porze dnia i może jeszcze nocy, bo któż to może wiedzieć. Dobrze, że nie zachciało się komuś sprzątać łazienki, gdy ja brałam prysznic, ale i na to muszę być przygotowana. Wszystko zaczęło mnie denerwować, a byłam tu dopiero niecałą dobę. Mimo tego całego luksusu, nie wytrzymałabym chyba tego ciągłego otoczenia hotelowego. Wymyśliłam, że przemilczę na razie sprawę ze szminką, dając sobie kilka godzin na zastanowienie jak to wszystko rozegrać.

Zanim zdążyłam się ubrać, zadzwoniła moja komórka. Upłynęło pewnie kilka długich sygnałów, zanim zorientowałam się gdzie schowałam swój telefon. Wracając do łazienki i wygrzebując go z kieszeni szlafroka, odebrałam połączenie nie zwracając szczególnej uwagi na dzwoniącego.

— Halo?!

— Dzień dobry, Viktorio — odpowiedziała moja mama. — Właśnie wylądowaliśmy z ojcem na lotnisku w Warszawie. Podaj mi proszę swój adres, jak tylko zawieziemy do hotelu nasze bagaże, to mamy zamiar cię odwiedzić.

— Słucham? — zapytałam, nie wierząc własnym uszom, bo chyba woda mi je zalała, gdy brałam prysznic.

— Córeczko, prześlij mi esemes z adresem. Będziemy za niecałe dwie godziny — powtórzyła mama.

— Dobrze, zrobię to. Stało się coś? — zapytałam w osłupieniu.

— W takim razie, do zobaczenia Viktorio — zakończyła szybko, bez żadnych wyjaśnień.

Zakładając na siebie tylko sukienkę i buty, chwyciłam torebkę i z mokrymi włosami ruszyłam na dół. Przez swój pośpiech zderzyłam się z Adamem na schodach, który właśnie się do mnie wybierał. Cała rozdygotana zaczęłam dukać nieskładne zdania.

— Moi rodzice przylecieli. Nic nie rozumiem. Przecież mieli być na Hawajach. Coś musiało się stać. Może coś z tatą, bo ostatnio gorzej się czuł? Muszę jechać! Gdzie moja torebka?

— Viktorio! Uspokój się. Przecież trzymasz ją w dłoniach. — Adam chwycił mnie za ramiona, próbując uspokoić rozdygotane ciało. Uginając kolana obniżył się do mojego wzrostu, żeby spojrzeć mi prosto w oczy. — Nie martw się na zapas. Odwiozę cię i niedługo wszystko się wyjaśni — kontynuował, próbując załagodzić sprawę.

— Chodźmy szybko — poganiałam nas.

Zanim się zorientowałam, to wysiadaliśmy już z windy na hol.

KWIAT NIEZGODYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz