XI Dzień 3 cz. 6

4.5K 505 370
                                    

Właśnie w tej chwili stwierdził, iż naprawdę było warto to znosić, każdy krzyk i gniew. Każda chwila cierpienia była warta tego, by mógł znów zobaczyć jego rozpromienioną twarz i nie krępował się go podziwiać w tej chwili.

----

W końcu odnaleźli drogę, która zapoczątkowała te wszystkie dziwaczne sceny. Sama wędrówka była przepełniona żartami, dokuczaniem sobie nawzajem i zwyczajnymi rozmowami, którym raz po raz wtórował śmiech.

Krwawienie Lance'a powolnie zanikało, co cieszyło Keitha, a kolejną dobrą rzeczą było to, iż przez ciągły ruch powolnie się rozgrzewali. Gdy odnaleźli również i wóz, Keith mógłby przysiąc, że nigdy nie był równie szczęśliwy na widok tej kupy złomu.

- Hej, maleńka. - Lance odetchnął, przytulając dach swojego auta i pogłaskał je pieszczotliwie. Całej tej scence przyglądał się Koreańczyk, który mimo ogromnego zmęczenia i chęci na zapadnięcia w czteroletnią drzemkę, był w stanie wykrzesać z siebie odrobinę energii, by dokuczyć koledze.

- Jesteś nieznośny. - Mruknął i zaczął się zastanawiać jakim cudem pojazd wciąż tam stał i nie został okradziony. W końcu ich telefony znajdowały się na widoku, klucz wciąż tkwił w stacyjce, jednak nikt nie kwapił się by ich okraść. Jakim cudem?

Nie miał jednak siły by zbyt długo gdybać, za to wspiął się na fioletowe siedzenie i usiadł na nim, ciesząc się, iż w końcu będzie mógł odpocząć i rozgrzać się. Zamruczał zadowolony i przekręcił kluczyk, odpalając silnik, po czym potarł zmarznięte ramiona.

Samochód jednak nie zareagował, przez co chłopak po raz kolejny spróbował go odpalić. Nic z tego.

Oczy Keitha poszerzyły się, gdy zdał sobie sprawę, iż zwyczajnie zdechł im silnik. Godzinę temu wyszedł z tego pieprzonego wozu, a teraz kompletnie nie może go odpalić. Są w kropce.

W końcu znajdowali się na poboczu drogi trzydziestej siódmej, byli cali mokrzy, w dodatku Keith nie miał na sobie koszulki, a Lance'owi mogło coś się stać przez utratę krwi czy samą hipotermię. Świetnie.

- Lance... - Keith wychylił się nieco przez okno, by spojrzeń na chłopaka. - Masz może jakieś zapasowe kable czy niezbyt?

- Uhm, nie mam nic. - Odparł nieco zdziwiony i spojrzał z dezorientacją na przyjaciela, gdy ten wydał z siebie cichy okrzyk i uderzył w panel ze złości i frustracji.
- Samochód nam padł.

- Ja pierdolę. - Lance wydał z siebie cichy pomruk niezadowolenia i osunął się na przednim siedzeniu, sięgając po telefon z zamiarem napisania do brata o pomoc. - Sześć nieodebranych połączeń. Tata chyba się martwi. - Wychrypiał gorzko.

Keith od razu przysunął się do niego, dotykając jego ramienia i objął je, czule przyciskając do swojego ciała. Wahał się przez moment, jednak zaczął delikatnie gładzić kciukiem mokry materiał koszulki chłopaka i przechylił głowę, by móc nawiązać z nim kontakt wzrokowy.

- Słuchaj, twój tata może i jest dupkiem i naprawdę spieprzył sprawę... I prawdopodobnie będę chciał skopać mu tyłek, gdy tylko go zobaczę... - Mruknął nieśmiało i posłał mu delikatny uśmiech. - Ale widzę też to, jak na ciebie patrzy. Nie jest zły, jest zdezorientowany, sfrustrowany i bardziej wścieka się na samego siebie, niż na cokolwiek innego. Czuje się winny.

- A jeśli się mylisz i rzeczywiście mnie nienawidzi? - Lance zapytał cicho, przygryzając wargę.

- Nie sądzę by w ogóle mógł cię nienawidzić, Lance.

Chłopak jednak zignorował słowa Koreańczyka i jakby skulił się w sobie, wręcz wypluwając z siebie wiele chaotycznych słów.

-Może powinienem przestać umawiać się z mężczyznami? No wiesz... Mógłbym przecież udawać, że jestem heteroseksualny, to nic trudnego. Może powinienem to zrobić, by go uszczęśliwić. Powinienem...

DIRTY LAUNDRY I TŁUMACZENIE IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz