Rozdział 4

603 33 20
                                    




Nieoczekiwany incydent, który zaistniał podczas drogi powrotnej do Paryża, był dla mnie szokiem, podobnie jak dla wszystkich innych, nielicznych świadków zdarzenia. Fakt, z którym ciężko było się nie zgodzić. Nikt z nas tego nie przewidział. Nikt tego nie planował. Nikt nie był w stanie wyobrazić sobie, że taka sytuacja mogłaby mieć miejsce. Było to przede wszystkim nagłe i niewyjaśnione. Przy moim pierwszym zetknięciu z młodym chłopakiem niedostrzegalne były jakiekolwiek oznaki, że szczęście zarówno jego, jak i jego bliskich, mogłoby niespodziewanie zostać przerwane. Prawdopodobnie zmagał się z poważną chorobą serca albo inną równie ciężką dolegliwością, która przekazała go pod opiekę śmierci. Jednakże to tylko domysły, niepodparte żadnymi dowodami. Nie znałem go. Byłem jedynie pobocznym świadkiem, a temu kto spogląda z boku łatwo o pomyłkę. Kiedy pociąg zatrzymał się na stacji, aby móc wezwać pogotowie i skontaktować się z rodziną zmarłego, zniknąłem. Zastanawiające jednak było w jak wielkim stopniu przykra wieść wpłynęła na życie bliskich mu osób. Interesujące, jak wielkim ciosem dla rodzica jest moment, w jakim dziecko, które na stare lata powinno stanowić dla niego oparcie i złożyć go do grobu, kiedy nadejdzie odpowiedni czas, umiera. Zupełnie inaczej było w przypadku ludzi wiekowych, którzy w swoim życiu zaznali wszystkiego, co los miał do zaoferowania, a ich zegar tykał nieubłaganie, choć nie umniejszało to bólu związanego z ich odejściem.

Wraz z tymi myślami w mojej głowie jawił się również obraz ciemnowłosej dziewczyny. Dziewczyny, stojącej w pobliżu latarni na stacji kolejowej, w oczekiwaniu na ponowny przyjazd ukochanego. Swoją postawą przypominała kwiat upuszczony w świetle poranka, szukający deszczu, który nigdy nie spadnie. Zimny powiew wiatru i niesiona z nim cisza, zwiastowały melancholię oraz samotność. W obliczu brutalnej rzeczywistości mogła wyłącznie przywoływać go we wspomnieniach, gdyż kiedy wszystkiemu dane jest mieć swój koniec, one jedyne pozostają wieczne. Niedoścignione lekarstwo, kojące rany zadawane przez teraźniejszość i zarazem trucizna wyniszczająca nasze wnętrze. Wszystko było zależne od dawki. Powracanie myślami do osób, które kochaliśmy i chwil z nimi spędzonych, samo w sobie nie uchodziło za szkodliwe, jednak nieumiejętność pogodzenia się z faktem, że przeszłość zawsze pozostanie jedynie przeszłością, sprawiała ból. 

Położyłem walizkę na wybrukowanej ścieżce, ciągnącej się wzdłuż mojego domu, którego nie miałem okazji widzieć przez niezmiernie długi czas. Spiąłem lekko łopatki, wbijając czubki palców w obolały kark. Zatoczyłem nimi delikatne kręgi, czując jak mięśnie ulegają nieznacznemu rozluźnieniu, po czym przeciągnąłem się powoli. Wodziłem wzrokiem po okolicy, badając każdy jej element, aby ocenić jak wiele od czasu mojego wyjazdu uległo zmianie. Z pozoru wszystko wydawało się być takie samo za wyjątkiem ciszy, która niemalże zawsze była zakłócana przez szczekliwego psa sąsiadów. Młody yorkshire terrier, który swoją pewnością siebie przewyższał niejednego labradora, myśląc, że budzi strach, a zamiast tego irytował niemożliwie. Poza tym drobnym szczegółem całe otoczenie pozostało takie, jakim je zapamiętałem. Przeciętnych rozmiarów, śnieżnobiałe domki jednorodzinne, pokryte ciemną dachówką, położone były w równych od siebie odległościach, równolegle po obu stronach ciągnącej się przez całe osiedle ulicy, po której rzadko poruszały się jakiekolwiek pojazdy. W przeciwieństwie do centrum miasta, panował tutaj stosunkowo niewielki ruch. Sąsiedzkie posesje odseparowywały średniej wysokości płoty, wykonane z drewna kasztanowca lub dębu, przewyższane przez przylegające do nich krzewy tui. Niektóre z nich były idealnie przystrzyżone, inne wręcz przeciwnie. Zieleń panująca wokół domów, w pozytywny sposób oddziaływała na wystrój całej okolicy, dodając jej przy tym lekkiego i naturalnego charakteru. Wcześniej nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo brakowało mi mojego sąsiedztwa.  

Zacisnąłem palce na uchwycie walizki. Podnosząc ją, ruszyłem prosto w kierunku drzwi, obok których wisiała niewielka, metalowa skrzynka pocztowa. Zajrzałem do jej wnętrza. Kryła ona w sobie jedynie dwa listy oraz klucze do mieszkania. Włożyłem je do zamka, następnie przekręcając dwukrotnie, co umożliwiło mi wejście do środka. 

Utracona NamiętnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz