Rozdział 9

396 28 7
                                    

Wybiegłam na chodnik, rozglądając się histerycznie na boki. Niebo zsyłało na ziemię miliony kropel, które uderzały wściekle o asfalt oraz wylakierowaną powierzchnię samochodów. Ciurkiem spływały po moich blond włosach, które przylegały gładko do zapuchniętej twarzy. Łzy mieszały się z deszczem i maskarą, pozostawiającą czarne smugi na moich policzkach. W tamtej chwili wyglądałam jak siedem nieszczęść, a czułam się niewiele lepiej. 

Słysząc czyiś męski głos za sobą, rzuciłam się w stronę prawej alejki, niemalże potykając się o własne nogi, odziane w wysokie, pastelowe szpilki. Przez moment odniosłam wrażenie, że byłam bliska ich złamania, lecz na przekór biegłam dalej przed siebie. Z ledwością łapiąc oddech, przeskoczyłam rozpościerającą się przede mną kałużę, po czym podparłam się dłonią o ścianę, będąc blisko nieszczęśliwego upadku. Odwróciłam się za siebie i pociągnęłam nosem, z którego czubka spłynęła pojedyncza kropla deszczu. Nie dostrzegłam niczyjej sylwetki. Przyjrzałam się uważniej, lecz nic nie wskazywało na czyjąkolwiek obecność. Pomimo tego nie ufałam własnym zmysłom. 

Pędem skierowałam się ku wnęce pomiędzy budynkami. Po krótkiej chwili zaczęło brakować mi tchu, natomiast całe moje ciało przeszywał niewyobrażalny chłód, a zaraz po tym ból zdartych kolan. Potykając się o bliżej nieokreślony przedmiot, poturlałam się po chodniku. Zatrzymałam się dopiero przy sporych rozmiarów śmietniku, prawie uderzając o niego głową. Podparłam się na dłoniach i ciężko dysząc, wbiłam wzrok w betonową płytę, na której rozpryskiwały się kropelki deszczu, spływające po moich włosach. Przymknęłam na moment powieki, z kolei opadając na dolną część pleców. Podkurczyłam kolana niemalże pod samą brodę i objęłam je swoimi rękami. Skryłam w nich twarz, po czym zaniosłam się szlochem, który odbijał się echem od ceglastych ścian, otaczających mnie budynków. Czułam, jak ten rozdziera moje gardło, nie chcąc ustąpić nawet na sekundę. Czułam się żałośnie. Czułam się słaba i bezbronna wobec wspomnień, które uderzyły we mnie z zabójczą siłą. Czułam, jak pozornie zasklepione rany otwierają się, przyprawiając mnie o większe cierpienie niż zdarta do krwi skóra. 

*** 

Na sali nastała cisza, która została przerwana jedynie przez tupot stóp młodego mężczyzny, który wybiegł za Lisą nie szczędząc zwłoki. Nikt nie ważył odezwać się nawet słowem odnośnie zaistniałej sytuacji. Wszyscy wymieniali między sobą zdezorientowane spojrzenia, które w ostateczności spoczywały na mojej osobie. Odgarnąłem teatralnie włosy, po czym posłałem im sardoniczny uśmiech. 

- Dlaczego wszyscy na mnie spoglądacie? Zabawa trwa, czyż nie? - spytałem retorycznie. – Muzyka! - klasnąłem w dłonie i rzuciłem orkiestrze rozkazujące spojrzenie. Na skutek tego rozbrzmiał dźwięk skrzypiec, a zaraz po tym wiolonczeli oraz pozostałych instrumentów.

Unikając kontaktu wzrokowego z każdym, kto stał na mojej drodze, przemknąłem pomiędzy uczestnikami bankietu. Zanim jednak moja dłoń spoczęła na klamce masywnych drzwi wyjściowych, poczułem na nadgarstku dotyk kobiety, która była moją przepustką do znalezienia się w tym miejscu. 

- Nie idź za nią - powiedziała stanowczo, zacieśniając uścisk, jak gdyby miała zatrzymać mnie nawet wbrew mojej woli. Szczędząc odpowiedzi, zadziałałem siłą na srebrną klamkę, pragnąc jak najszybciej się stamtąd wydostać.

- Leo! To naprawdę nie jest dobry pomysł! - krzyknęła zdenerwowana, ciągnąc mnie przy tym z całych sił, żebym pod żadnym pozorem nie opuścił pomieszczenia. Próbowałem wyszarpać swój nadgarstek, lecz jak na swoją kościstą posturę była niewiarygodnie silna, przez co moje próby spełzały na niczym. Westchnąłem, posyłając jej przy tym chłodne spojrzenie.

- Puść mnie - rozkazałem oziębłym tonem, nie zaprzestając swoich starań.

- Nie mogę. Nie możesz za nią iść - powiedziała, uparcie stojąc przy swoim, co przyprawiło mnie o przypływ złości.

Utracona NamiętnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz