Rozdział 19

4K 298 81
                                    


Jeszcze żaden wyjazd i żadna misja nie kosztowała mnie tyle wyrzeczeń i emocji.

Tęsknota wręcz pożerała mnie od środka przez cały pobyt. Świadomość, że osoba, którą kochasz czeka na ciebie setki tysięcy kilometrów stąd, potęgowała to uczucie jeszcze bardziej.

Nikt normalny nie jest w stanie zrozumieć, jak człowiek może sam,z własnej woli, pchać się do piekła, gdzie mogą cię zastrzelić za sam fakt istnienia. Nawet ja nie potrafię tego wyjaśnić.

To co tutaj przeżyłem i widziałem to koszmar wojny. Ludzie zabijani, dzieci umierające z głodu, pragnienia i chorób. Gwałcone i poniżane kobiety.

Długo te bestialstwo nie pozwalało mi spać. Na to nie można było się uodpornić.

Wszystko jednak przemija. Czas leczy rany na ciele i duchu. Wspomnienia bledną a organizm zaczyna domagać się nowej dawki adrenaliny.

Działamy tu jak jeden wielki organizm. Ochrona konwoju, kierowcy, lekarze i pielęgniarki. Wszyscy stanowimy zgrany zespół.

-Czas na nas. Pora wracać do domu.

Charles, jeden z ochrony konwoju, klepnął mnie w ramię i wyrwał z zamyślenia.

-Myślałby kto, że już tęsknisz za tą parszywą pustynią.

Stanął przy mnie i, tak jak ja powiódł wzrokiem po otaczającym obóz pustkowiu.

-Byłem w wielu miejscach, lepszych, gorszych. Ale z Syrii wyjeżdżam bez żalu. Nienawidzę tego.

Splunął.

Nie pytam, czego nienawidzi. Nie muszę. Czuję to samo. Afryka w porównaniu z tym miejscem wydaje się oazą spokoju, mimo że i tam co dzień ludzie ginęli z rąk bandytów, umierali z głodu i pragnienia. Syria zaś...  Można tylko splunąć jak Charles i powtórzyć za nim "nienawidzę".

Bez słowa wspinam się po stopniach i znikam we wnętrzu brunatnego Black Hawka z wymalowanym czerwonym krzyżem na burcie. Siadam na samym końcu, przy ogonie, pozwalając kolegom i koleżankom na zajęcie lepszych miejsc, przy okienkach.

Nie chcę już więcej oglądać tej przeklętej ziemi.

Śmigłowiec odrywa się od ziemi. Nabiera wysokości, po czym przechyla się na prawo biorąc szeroki łuk. Zamykam oczy i nie walczę z napływającymi łzami, nie walczę z migającymi pod powiekami obrazami. Tak jest za każdym razem. Ale to minie. W Polsce. Pod błękitnym niebem, w ramionach ukochanej.

-Dostaliśmy!

Krzyczy pilot i w tym czasie maszyny się szarpnęła.

Nagle dociera do nas, że jest źle. Bardzo źle.

-Trzymajcie się!

Jeszcze słyszymy głos pilota, a potem maszyna spada w dół.

Jeszcze widzę ogromne, przerażone oczy Grace, lekarki niewiele starszej ode mnie. Usłyszałem jeszcze jej błagający głos "O Boże, proszę, nie!"
Thomasa, któremu parę dni temu urodził się synek, i... potężne uderzenie roztrzaskuje maszynę niczym zabawkę. Z moich ust wydobywa się jedne słowo "wybacz".

Błysk eksplozji oślepia tych, co jeszcze żyją.
I wszystko gaśnie.

Mrugam oczami. Unoszę głowę, próbuję coś dojrzeć przez kłęby dymu. Ból, który wgryza się z potworną siłą w moje udo, wyrywa mi z gardła przeciągły jęk. Ale muszę być cicho. Nie wiem dlaczego, lecz instynkt podpowiada, abym milczał.

Śmigłowiec rozpadł się na dwie części. Widzę wrak maszyny i ciała, porozrzucane dookoła. Nikt się nie rusza. Nik nie jęczy. Czy tylko ja przeżyłem?

Ostatnia prośba(Zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz