Dzień 4 "Warszawskie łzy"

1.4K 137 14
                                    

       Obudził ją mój dobry kumpel, zimnym podmuchem sprawił, że Inga zadrżała na całym ciele. Podniosła się na łokciach i rozejrzała do okoła. Leżała na materacu, którego sprężyny zaskrzypiały pod jej ciężarem.

      Wczorajszy dzień przyniósł zbyt dużo wrażeń, co spowodowało, że dokładnie nie pamiętała jak znalazła się w jednym z Warszawskich budynków.

     Wstała, po czym wyjrzała przez uchylone okno. Tym razem poczuła moje ciepłe ręce, odgarniające jasne kosmyki włosów.

     – Wreszcie wstałaś – zza jej pleców dobiegł kobiecy głos.

      Ruda stała w progu z lekko uniesionym kącikiem ust.

     – Chodź lepiej, bo zaraz mamy zebranie – poinformowała ją i wyszła, odwracając się na pięcie.

      Potacka bez słowa ruszyła za nią, minęła kilka pomieszczeń, po czym zatrzymała się w największym z nich. Spora grupka osób spojrzała na nią przez co poczuła się nie komfortowo. Pospiesznie odszukała rudowłosą i przycupnęła obok niej, opierając się o obdartą z tynku ścianę.

     Rozmowy ucichły, gdy do środka wszedł Major, powstańcy bacznie obserwowali każdy jego ruch.

     – Podejrzewam, że wszyscy już wiedzą, ale nikt nie powiedział tego głośno – zaczął, jego głos rozniósł się echem po obskurnym gmachu. – Powstanie nadal trwa, musimy walczyć dalej.

     Kilka osób poruszyło się, ktoś westchnął, ktoś coś szepnął.

     – Daje wam prawo do decyzji. Możecie teraz wycofać się bez żadnych konsekwencji i uciec z Warszawy, ale jeżeli ktoś ze mną pójdzie i choć nawet wspomni o kapitulacji – urwał, zaciskając usta w cienką linię. – Przysięgam, że zabije jak psa.

     Jakaś dziewczyna wstała, oddała Majorowi biało czerwoną opaskę i opuściła budynek poczty. Wzrok dowódcy spoczął nagle na osłupiałej Indze, jednak nie ruszyła się ona nawet o milimetr.

     – Świetnie – skwitował, patrząc po wszystkich twarzach. – Mamy rozkaz, aby dostać się na Wole i wesprzeć tamtejsze odziały. Nowi dostaną opaski oraz małą porcję prowiantu. Za dziesięć minut wyruszamy.

     Wszyscy wstali, zaczeli się krzątać, sprawdzać zapasy i broń. Ruda pociągnęła Ingę za rękaw, po czym skierowała się w stronę wysokiego bruneta.

     – Zaopatrzenie dla tej pani – odezwała się, zwracając uwagę chłopaka. – A! No właśnie, panowie to jest...

      – Inga – dokończyła, nerwowo bawiąc się palcami.

      – Ja jestem Aga, to Artek Wilczyński nasz Wilk i jego przyjaciel Kama – wskazała na młodego mężczyznę w dużych, okrągłych okularach.

      – Kamil "Kama" Morawski – ozwał się, po czym ucałował dłoń Potackiej.

      Skinęła lekko głową i przyjęła od Wilka opaskę oraz żywność składającą się z kawałka chleba oraz małej konserwy.

     Jej nowi znajomi nie odezwali się nawet słowem, gdy wszyscy wyszli na ulice Śródmieścia. Budynki były w dobrym stanie i chociaż z oddali niosłem dźwięk nie przyjemnych strzałów, spacerujący ludzie nie zwracali na to uwagi. Na kamienicach powiewały biało czerwone flagi, a z jednego z okien wypływały informację nadawane przez radio. Dzielnica wyglądała tak jakby czas tutaj zatrzymał się na dobre.

     Dopiero, gdy doszli do jednego z punktów sanitarnych, Inga zauważyła prawdziwą twarz wojny. Jakieś dziewczyny biegały pośród ubrudzonych ludzi, niektórzy byli tak bardzo pokryci fekaliami z kanałów, że nie można było dostrzec ran. Jedna z kobiet stała na środku i zatrzymywała każdego z powstańców.
    – Moja Ania, widział ktoś moją Anie? – pytała niemrawo, a po jej policzku spływała strużka krwi.

      Ruda szturchnęła Ingę, aby ta ruszyła się z miejsca. Potacka nawet nie zauważyła, kiedy osłupiała zatrzymała się i ze strachem w oczach obserwowała te okropne sceny.

     Ruszyła w stronę Wilka, który przywołał ją skinieniem ręki. Serce podeszło jej do gardła, gdy zobaczyła, że klęczy obok wejścia do kanału. Wypuściła ze świstem powietrze i podała mu drżącą dłoń, po czym ostrożnie krok po kroku zeszła na dół.
     Pierwsze co poczuła to okropny smród, sprawiający, że miała ochotę zwymiotować. Chciała się rozejrzeć jednak ciemność ogarnęła jej zmysł, kiedy powoli ruszyła do przodu. Szła skulona, na ugiętych kolanach w brudnej wodzie sięgającej do połowy łydki. Wkoło było słychać tylko ciche chlupanie. Ktoś z przodu poślizgnął się, upadając, lecz nikt nie odezwał się nawet słowem.

    Nie wiedziała ile czasu już idą. Nad ich głowami rozległ się wybuch, piach posypał się z luźnego sklepienia. Inga pisnęła cicho, gdy rozległa się kolejna silniejsza eksplozja.

    Czuła się okropnie podążając w kompletnej ciemności, w kanale o trochę większej szerokości niż jej ramiona. Jej oddech był urywany, jakaś kobieta z tyłu cicho łkała i chyba wszyscy marzyli by poczuć na twarzach moje ciepłe podmuchy. Lecz zamiast tego dostali płacz, jęki i kolejne kroki w brudnych łzach Warszawy.

   

   

    

Opowiedzcie WiatryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz