Dzień 26 "Warszawskie niebo"

531 72 1
                                    

    Sobota była dla Ingi bardzo długim dniem, spędzonym na walce i rozmyślaniu nad rodziną. Bo gdy patrzyła na małego, przestraszonego chłopca widziała w nim młodszego brata, który był gdzieś tam w odmętach Warszawy.

   Podskoczyła, gdy z zadumy wyrwał ją głos jednego z powstańców. Wstała i podążyła w ślad za chłopakiem, zatrzymując się obok Majora. Wzrok mężczyzny był twardy, iskierki gniewu tańczyły w nim jak żywy ogień.

   Dziewczyna wyprostowała się, gdy trzydziestolatek stojący na przeciwko zlustrował ją od stóp do głów.

   – To dziecko...– zaczął, opierając ręce na biodrach. – Nie może tu zostać.

   – Przecież go nie zostawimy – wtrącił się Tadeusz.

   – Nie każe wam go zostawiać tutaj na śmierć, ale przy najbliższym punkcie sanitarnym. To jest powstanie, a nie szkoła do cholery – podniósł głos, przeczesując swoje czarne włosy.

   Kasta - bo tak wołali na niego koledzy, był człowiekiem opanowanym, lecz do czasu. Nienawidził sprzeciwów, a w oddziale wprowadził określone zasady i może dlatego wciąż byli prawie w takim samym składzie jak na początku powstania.

    Odetchnął głęboko, jakby chciał oczyścić płuca z wszechobecnego pyłu. Podrapał się w brew, nad którą widniała spora blizna.

   – Macie znaleźć mu jakieś schronienie, a ty... – wskazał na Inge. – Jesteś za to odpowiedzialna.

   Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, jednak brunet uciszył ją natychmiast.

   – To jest rozkaz – rzucił stanowczo.

   – Tak jest – odpowiedziała, przytakując.

   Odeszła od mężczyzn z nerwów wyłamując palce. Przecież wkoło trwało wojenne szaleństwo i ludzie mieli własne problemy, więc kto przyjmie pod swój dach obce dziecko? Zmartwiona przysiadła na kamiennym bloku obok zamyślonej Agi.

     – Kłopoty w raju? – zadrwiła, skubiąc kawałek chleba.

  Kątem oka zerknęła na blondynkę i poprawiła kosmyk płomiennych włosów.

     – Zmieniłaś się, wiesz? – mruknęła Potacka.

   Ruda wzruszyła lekceważąco ramionami, jakby słyszała to codziennie.

      – Ludzie się zmieniają – odparła. – To wszystko minie, uwijecie sobie śliczne gniazdko pod Warszawą, Hanka ze swoją urodą zostanie gwiazdą, a ja znając życie będę gryzła piach.

    Inga zmarszczyła brwi kompletnie zbita z tropu. Nie rozumiała o co jej chodzi, dlaczego stawia się w tak złym świetle. Nagle Aga wstała i zginając się w pół, zaniosła głośnym kaszlem. Wyglądała na zmęczoną zresztą jak reszta powstańców, jednak coś w jej oczach zaniepokoiło blondynkę.

   – Dobrze się czujesz? – spytała, kładąc dłoń na jej ramieniu.

   Ruda wyprostowała się, strzepując z barków rękę dziewczyny.

   – Nic mi nie jest – rzuciła oschle i odeszła.

   Potacka odprowadziła ją wzrokiem, jakiś chłopak od Kasty uśmiechnął się do niej przyjaźnie, lecz odwróciła się ignorując go. Jej uwagę natomiast przykuł chłopczyk biegający po placu z rozłożonymi ramionami. Tuż za nim wyskoczył Morawski, złapał Eryka i okręcił się z nim wokół własnej osi.

   Ich radosny śmiech przerwało głośne warczenie. Wszyscy jak jeden mąż poderwali się na równe nogi, zadzierając głowy do góry. Żaden ze zgromadzonych nigdy nie przeżył czegoś takiego. Warszawskie niebo runęło na nich, niosąc zapach śmierci.

Opowiedzcie WiatryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz