Wszystko ma swój zapach, nawet powstanie. Lecz nikt nie chciałby go poczuć, szczególnie pod koniec sierpnia oraz na początku września.
Trupy na ulicach, w szpitalach jątrzące się rany, których nie było czym dezynfekować, niesprawna kanalizacja i wreszcie odór niemytych ciał. To wszystko sprawiało, że człowiek miał ochotę opróżnić nikłą zawartość żołądka.
Roznosiłem ten smród, szalejąc ciepłymi podmuchami po walczącej Warszawie. Trafiałem w nozdrza Potackiej lekko ją dezorientując.
Potknęła się, sprawiając, że śpiący na jej rękach chłopczyk poruszył się nie spokojnie. Wilczyński wyciągnął ramiona w jej stronę, chcąc pomóc, jednak pokręciła przecząco głową.
– Nie jestem zmęczona – skłamała.
Tak naprawdę mięśnie bolały ją od ciężaru, stopy pulsowały od pęcherzy. Ale to nic, przecież już dawno mogła nie żyć, więc nie powinna narzekać. Przynajmniej tak sobie powtarzała.
W tej części Śródmieścia ludzi było mniej. Dopiero jak doszli do kościoła ujrzeli biegające sanitariuszki. Wkroczyli do świątyni, obrzucając wzrokiem wszystkich zgromadzonych.
Ranni leżeli na podłodze i złączonych ławkach. Siostra rozdawała dzienną porcję wody pitnej. Zauważyła ich, uśmiechając się ciepło na widok chłopca.
– Proszę, podejdźcie dzieci – odezwała się.
Inga wykonała polecenie, ruszając slalomem. Kroki rozniosły się echem po katedrze.
– Coś wam dolega? – spytała z troską wypisaną w zmęczonych oczach.
– Szukamy tylko schronienia – wyjaśnił Artek.
Kobieta przytaknęła, rozglądając się po kościele.
– Idźcie do bocznej nawy, Celinka wam pomoże, dobrze? – zaczepiła jedną z dziewczyn o czarnych jak noc włosach.
Brunetka wytarła ręce o sukienkę w kwiatki i minęła wybrakowaną kolumnę. W rogu przy bocznym ołtarzu siedziała grupka osób, rozmowy ucichły, gdy podeszli.
– Znajdźcie sobie miejsce i odpocznijcie – powiedziała, rozkładając na podłodze kawał tkaniny. – Pani Zwolińska! Pani da im trochę zupy, a ja zaraz opatrze twoją ranę.
Potacka ożywiła się, łapiąc dziewczynę za nadgarstek.
– Nie trzeba, naprawdę.
Celina ścisnęła jej chłodną dłoń, uśmiechając się przyjaźnie.
– Przecież widzę jak to wygląda – odparła, wskazując skinieniem ramię Ingi. – Zaraz wrócę.
Blondynka podziękowała, siadając. Mężczyzna w kącie bąknął coś pod nosem, gdy Zwolińska przyniosła dwa talerze zupy.
– Kolejne gęby do wykarmienia – mruknął staruszek, lustrując Wilka uważnym spojrzeniem.
– Niechże pan tak nie mówi, panie Józefie – westchnęła, biorąc się pod boki. – Trzeba się cieszyć, że ktoś jeszcze żyje w tej naszej Warszawce.
– Ależ ja się cieszę! – obruszył się po chwili namysłu. – Niech walczą! Niech wygnają tych gnoi z miasta.
Kobieta wywróciła oczami, po czym spojrzała na obraz przedstawiający Maryję.
– A jednak pan bluźni i to przed Najświętszą Panienką.
– Ty Zwolińska Boga w to nie mieszaj – machnął ręką.
– Jak to nie mieszaj? Przecież pismo mówi, aby głodnych nakarmić, a pan, panie Józefie marudzi.
Sanitariuszka wróciła ze świeżym bandażem, kręcąc głową na dźwięk rozmowy.
– Już pani da spokój i lepiej naleje porcję dla chłopca– odezwała się, kucając obok Potackiej.
Inga odłożyła pusty talerz na schody, przełykając ostatnią łyżkę. Zupa była zimna i zaprawiana kaszą, ale po takiej wędrówce nic nie mogło się z nią równać.
– Smakowało? – spytała, zabierając się za stary opatrunek.
– Przepyszne – odparła, zaciskając zęby, gdy na ranę spadły krople wody.
– Dwa dni temu harcerze znaleźli zabitego konia na ulicy obok. To dopiero była uczta! Niektórych to od razu na nogi postawiło – zaśmiała się, kołysząc na piętach.
Inga nie odpowiedziała. Pomyślała o wieprzowinie oraz o ciotce. O tym jak cudowny zapach roznosił się w przedwojenne powietrze, gdy gotowała. O gołębiach, które razem z bratem czasem łapała na obiad. I w tym momencie była niemal pewna, że z tymi wspomnieniami już nigdy nie zazna głodu.
CZYTASZ
Opowiedzcie Wiatry
Ficción históricaOpowiedzcie wiatry jak Polska walczyła, Jak dzieci padały od strzałów niemrawych. Ciemna krew Warszawskie ulice myła, Nie oszczędzając i młodych i starych. Szeregi domów uśpione ciemnością, Chroniły waleczne powstańców serca. Nie pozwalały dos...