Bagno i łączenie ludzi

33 3 0
                                    

,,Jest tak piękny, że aż idealny na zemst'' słowa Hemmingsa ciągle chodziły mi po głowie, gdy szłam wolno w nawet mi nieznanym kierunku. Zawsze gdy jestem czymś bardzo pochłonięta wychodzę na spacer i idę przed siebie, heh czasem skręcam najczęściej w prawo. O co może mu do jasnej cholery chodzić? Zemsty mu się zachciało, zaśmiałam się. Gdy moje oczy natrafiły na zielony teren postanowiłam tam pójść. Wchodząc na trawę zdjęłam szpilki by poczuć miękkość pod nogami. Ta miękkość będzie zajebista do chwili w której nie wejdę w gówno. Ale dobra Lauren jednoczy się z naturą heh te poświęcenie. Podniosłam głowę do góry, tak aby zobaczyć niebo, które było już ciemnego koloru. Gęste chmury zakrywały słońce i dużą część niebieskiej przestrzeni. Możliwe,że będzie dziś padać, choć w głębi siebie bardzo na to liczyłam. Te jebane ptaki pochowały się i przynajmniej jest spokój. Wokół mnie panowała cisza dla innych przerażająca cisza, ale jak kto woli. Stałam pomiędzy jakimiś krzakami, zastanawiając się CO DO KURWY MNIE TU ZACIĄGNĘŁO. Panującą ciszę przerwał odgłos łamania gałęzi, kurwa koś tu jest. Rozejrzałam się za potencjalnym miejscem ukrycia. Spostrzegłam jakaś górkę piasku, nie myśląc długo wskoczyłam za nią. Nie wylądowałam tak jak myślałam na piasku czy trawie lecz kurwa w czymś lepkim, mokrym i gęstym. Wkurwiona skierowałam wzrok by zobaczyć w czym siedzę, zajebiście bagno. Próbowałam poruszyć się lecz nic, w dupę Naszera. Moja torebka leżała zawieszona na odstającym korzeniu. Znów usłyszałam jakieś szelesty zbliżające się. Lauren myśl, szybkie przemyślenia. Zostanie tu i próbowanie jakoś wyjść stąd, albo wołanie tego kogoś o pomoc. A JAK TO DZIK? DZIK MA BARDZO OSTRE KŁY. KTO SPOTYKA W LESIE DZIKA TEN NIECH NA DRZEWO ZARAZ ZMYKA. Kurwa nie ma tu nigdzie drzewa, jestem w pierdolonym bagnie. Dobra wołam tą dzicz do mnie, przybędzie mi na pomoc.

-JEST TAM KTOŚ?! - darłam rozglądając się - POMOCY EHHHH.

Nazwijmy ten czas, czekaniem na cud heh. Nagle w dół spojrzał nie kto inny jak Luke. Posłałam mu zakłopotany uśmiech, poprawiając sklejone od błota włosy.

-Jak ty tu...? - jego głos był przepełniony zaskoczeniem.

-Wyciągniesz mnie? - zapytałam niewinnie się uśmiechając, choć w głowie miałam pewien plan.

Ten nic nie odpowiadając, ostrożnie zszedł w dół i podał mi rękę. Ja oczywiście złapałam za nią i pociągnęłam bruneta do siebie. Chłopak zszokowany moim czynem teraz leżał razem ze mną w błocie. Wybuchłam śmiechem widząc jego twarz całą w błocie. On najwyraźniej nie podzielał mojego entuzjazmu.

-No i na co ci to było? - powiedział pochmurnie.

-Teraz leżymy w tym samym błocie co nie? - entuzjazm nawet mi nie spadł - Teraz nie jestem sama.

-Nie przemyślałaś jednego - przybliżył się do mnie - Kto nas teraz uratuje?

Teraz poczułam jak z trudem przełykam ślinę, jego to usatysfakcjonowało. Rozejrzałam się za jakąś możliwością wydostania się. Z trudem doszłam przez tą gęstą ciecz do zakorzenionej części. Jedną ręką złapałam wystający korzeń, a drugą oparłam o piaskową ścianę. Odepchnęłam się od dna by nogi tak samo jak lewą dłoń oprzeń o ścianę. Niestety prawej nogi dobrze nie umocowałam, a już podnosiłam dłoń. Z głośnym łomotem wpadłam z powrotem do błota, kalecząc rękę o odstającą gałąź. Za sobą usłyszałam głośny śmiech, ze zirytowaniem odwróciłam się w stronę Brooksa.

-Skoro pan mądrala umie lepiej, to proszę - wskazałam głową na miejsce, na które wchodziłam, a ręce oparłam po bokach.

-Patrz na profesjonalistę - mrugnął do mnie zbyt pewny siebie.

Miłość? To chyba jakiś żart.Where stories live. Discover now