3. Prawdy i nieprawdy

16.3K 719 490
                                    

Larissa

Gdyby ktoś mógł mnie teraz obserwować, zapewne miałby niezły ubaw, widząc, jak moje oczy wraz z każdą kolejną przeczytaną stroną robią się coraz większe, zaczynając powoli wychodzić z orbit.

Nikt nie będzie miał jednak takiej okazji, bo otaczające nasz ogród drzewa skutecznie zasłaniają widok ciekawskim spojrzeniom z zewnątrz, a ja zdążam przewrócić następną kartkę i skończyć ten wzbudzający skołowanie i szybsze bicie serca rozdział.

GailMcHugh zdecydowanie przesadziła z tą sceną.

Mogła wstawić przed rozdziałem chociaż jakąś notkę ostrzegawczą, informując o czytaniu na własną odpowiedzialność, z uwzględnieniem ewentualnego ryzyka zawału serca, bądź utraty wzroku.

Dźwięk nadjeżdżającego samochodu wyrywa mnie z zamyślenia, a ja natychmiast zrywam się z drewnianej huśtawki, na której od kilku godzin bezkarnie marnuję czas i czym prędzej ukrywam książkę "Amber" pod stertą nieotworzonych nawet dzisiaj podręczników.

Mój brytyjski kot o imieniu Budyń miauczy w niezadowoleniu, kiedy przez mój pośpiech obrywa niechcący książką w swój puszysty, rudy łebek.

Zanim jednak przechodzę na przednią część ogrodu dla niepoznaki otwieram kilka egzemplarzy na byle jakiej stronie, asekuracyjnie wciskając pomiędzy kartki kilka kolorowych karteczek samoprzylepnych i dopiero wtedy kieruję się w stronę głównej bramy.

–Larissa!

Jeszcze zanim zdążę dotrzeć do niewielkiego podjazdu przed domem już słyszę głos mamy, wołającej mnie o pomoc.

– Cześć, mamuś – witam się, kiedy w końcu wychodzę z przejścia, prowadzącego do tylnej części ogrodu i dostrzegam rodzicielkę, wypakowującą zakupy z bagażnika samochodu. –Jak ci minął dzień w pracy?

– A nawet mi nie przypominaj. – Wzdycha ciężko mama i czeka, aż zabiorę pozostałe dwie reklamówki, dopiero wtedy zamykając klapę bagażnika.. – Nienawidzę układać dla was planów zajęć.

– No dla mnie już nie. Ja już skończyłam szkołę – przypominam z uśmiechem, ale zaraz milknę dostrzegając posępny wzrok mamy.

Dalej nie potrafi pogodzić się z myślą, że już skończyłam szkołę średnią i zaczynam studia.

Już nie będę chodzić do szkoły dla dziewcząt i przede wszystkim już nie będę chodzić do szkoły, gdzie twoja matka jest nauczycielem i zarazem dyrektorką.

Poruszam lekko dłońmi, kiedy napięte uchwyty reklamówek wrzynają się w skórę moich śródręczy i drepczę za mamą, wbijając wzrok w jej plecy.

Dzisiaj mama ma na sobie elegancką, czarną sukienką, lekko opinającą ją w pasie i swobodnie opadającą aż do jej kolan. Do tego pasujące kolorystycznie do szarej torebki szpilki i idealnie proste i lśniące włosy.

Zerkam w dół, porównując ubiór rodzicielki do swoich rozciągniętych dresów i podziurawionego swetra, po czym podnoszę ponownie wzrok, powracając do przerwanej rozmowy.

– Za niedługo powinny być chyba wyniki, tak? – pyta mama i otwiera drzwi do naszego domu, przepuszczając mnie pierwszą.

– Dokładnie za dwa dni.

– Stresujesz się?

– Troszkę – przyznaję, wypowiadając jedno z największych niedomówień roku.

Tak naprawdę jestem posrana ze strachu.

W końcu wtedy dowiem się, czy moje życie ulegnie zmianie. Diametralnej zmianie.

Przechodzimy z niewielkiego przedpokoju do kuchni, odkładając zakupy na jedyny obecny w pomieszczeniu stolik przy oknie.

Ruda torpeda pojawia się znienacka przy mojej nodze, po czym wskakuje na drewniany blat. Kołysząc lekko ogonem, obwąchuje zakupy.

– Nic się nie martw, kochanie. Miałaś najlepsze wyniki z egzaminów w klasie, więc na pewno dostaniesz się na uniwersytet w Galway.

Przez żołądek od razu przelatuje mi nieprzyjemny skurcz, kiedy odczuwam nagły przypływ wyrzutów sumienia.

Złożyłam podanie do dwóch uczelni. Oba kierunki to medycyna. Ale jeden uniwerek jest niedaleko Galway, czyli nieco więcej niż kwadrans drogi samochodem od naszego miasta, a drugi w Dublinie, oddalony od Peterswell o jakieś dwieście kilometrów i ponad dwie godziny drogi.

Tylko, że ja już wiem, na jaką uczelnię na pewno się nie dostanę. Gorzej, że tego jeszcze nie wie moja mama.

Na szczęście mama nie zauważyła mojej miny, skupiona na odganianiu Budynia, który cały czas usiłuje zaglądnąć jej do torby.

– A tobie, jak minął dzisiaj dzień? Nauczyłaś się czegoś nowego?

Obie przez chwilę patrzymy na mojego kota, któremu w końcu udaje się wejść do już pustej torby i teraz gania z nią na łebku po całej kuchni, obijając się o meble i ściany.

Tak. Że chłopcy z tatuażami mają jednak uczucia i nie powinno się uprawiać seksu jednocześnie z dwoma facetami naraz.

Kręcę niedostrzegalnie głową, wyrzucając z niej wizje czytanych dzisiaj fragmentów książki i zdejmuję torbę z Budynia w obawie, że zaraz zdemoluje kuchnię albo sam sobie zrobi krzywdę. Podchodzę do lodówki wolnym krokiem, uciekając od przeszywającego wzroku matki i dając sobie tym samym czas na wymyślenie sensownej odpowiedzi.

–Umm... Środki blokujące ośrodkowy system tłumienia bólu podwyższają poziom testosteronu, a z perspektywy nauki nie istnieje lek na złamane serce. Jest za to zespół złamanego serca, który dotyczy kardiomiopatii, czyli choroby serca mięśniowatego.

– Chyba mięśniowego – poprawia mnie z reprymendą w głosie. – Dziecko, co ty czytasz? Chyba muszę zacząć przeglądać te twoje podręczniki z biblioteki, zanim pozwolę ci je czytać. Serce to flak bez kości, a nie tabliczka czekolady, którą można przełamać.

Mruczy pod nosem coś na temat niekompetencji medycznych podręczników, równocześnie podając mi kolejne jogurty naturalne.

Mimowolnie w umyśle zaczynam snuć kolejne wywody prawdy i nieprawdy, gdyby i nie gdyby.

Skoro serce to jedynie flak, którego nie da się złamać, to dlaczego inni w podręcznikach wyraźnie piszą coś zupełnie przeciwnego, podając definicję zespołu złamanego serca, przy równoczesnym uwzględnieniu braku wiedzy o jakimkolwiek sposobie jego leczenia?

Skąd tylu zranionych ludzi na świecie, skoro teoretycznie nie da się złamać serca, a jedynie cierpieć przez wywołane w głównej mierze silne napięcie emocjonalne i nadmierny stres?

Czy o to właśnie chodzi w tej miłości? Łamie ci się serce, gdy cierpisz przez kogoś emocjonalnie?

Już same te określenia nie brzmią zachęcająco, a skoro siłą rzeczy czuję w piersi bicie tego "flaka bez kości" to mogę mieć jedynie nadzieję, że może chociaż nigdy nie zaznam uczucia złamanego serca.  


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Historia Larissy i Nate powoli się rozkręca :) 

Nie lubię, kiedy fabuła pędzi na łeb i szyję, a bohaterowie poznają się w pierwszym rozdziale, a w trzecim już są razem. U mnie przebiega to w "normalnym" tempie. Takim bardziej realnym :P 

I może dlatego właśnie każda moja powieść jest konkretną cegłą... 


Lubicie Larisse?

Kolejny rozdział może być trochę emocjonujący, bo z perspektywy Nathana ^^ 

Udowodnię ci - już w księgarniach!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz