10. Nigdy cię nie zawiodę

13.1K 637 498
                                    

Larissa

Moje serce już dawno zapomniało, jak to jest spokojnie bić, a puls, co to znaczy utrzymywać równe tempo. W ciągu ostatnich trzech tygodni przekonałam się o tym aż za bardzo, nieustannie czując się, jakbym szła po cienkiej linie na wysokości kilkudziesięciu metrów.

Nawet teraz, kiedy idąc wąskim chodnikiem, zmierzam ku głównemu wejściu akademika, mój oddech przypomina rzężenie biegacza, a nogi same prują do przodu, kierowane przez rozsadzającą mnie od środka energię.

– Mamo, tylko pamiętaj o tym, co ci mówiłam – powtarzam po raz enty, nadal nie będąc do końca pewna, czy rodzicielka zrozumiała dokładnie wszystkie instrukcje. – Tylko jedzenie z puszek. Żadnych resztek z obiady, a tym bardziej mleka.

Spoglądam na idącą obok mnie kobietę, szukając odpowiedzi w jej zielonych oczach.

Zawsze zazdrościłam koloru jej tęczówek, żałując, że moje nie mają aż tak intensywnego odcienia i delikatnej ramy jasnych brwi, zamiast tego, ciesząc się nijaką barwą roztopionej czekolady z dodatkiem prawie czarnych rzęs.

Jedynym plusem ciemnego obramowania moich oczu był atut, że wystarczyło użyć tylko zalotki, by rzęsy same nabrały ładnego wyglądu, bez czasochłonnego malowania ich tuszem. Jednak gdybym miała możliwość wyboru, wolałabym mieć zielone oczy i łagodne rysy twarzy, a nie brązowe z wyraźnie zarysowanymi łukami brwiowymi.

– Kochanie. – Wzrok mojej matki bezsłownie przekazuje, bym dała już spokój i przestała lamentować. – Mówiłaś mi o tym już tyle razy. Przecież nie zapomnę karmić twojego kota.

Mrużę oczy, taksując uważnie twarz kobiety i przygryzam język, powstrzymując się przed kąśliwą uwagą na temat jej niekoniecznie zapominalskiego, lecz spóźnialskiego zachowania. Nie zdziwiłabym się, gdyby przez swoje wieczne życie w pośpiechu, nie zdążyłaby nakarmić rano mojego Budynia.

I tak w każdy poranek. Południe. Wieczór. Dzień w dzień, aż do momentu, kiedy bym wróciła do domu na weekend i zastała widok martwego rudzielca, leżącego obok zionącej pustką miski.

Wzdrygam się na samą myśl i mocniej zaciskam palce na rączce walizki.

Niestety nie mogłam wziąć mojego kota ze sobą. Jedyny minus akademika to ich zakaz jakichkolwiek zwierząt.

– Prędzej zdechnie z tęsknoty za tobą, niż z głodu – dodaje kobieta, na co od razu reaguję karcącym spojrzeniem, domyślając się, że ponownie próbuje wzbudzić we mnie poczucie winy, igrając na moich uczuciach.

Jednak nie odpowiadam i przenoszę wzrok na rozciągający się przede mną widok, przez co na ustach natychmiast pojawia mi się szeroki uśmiech.

Jak zawsze zresztą, kiedy tylko zobaczę sześciopiętrowy budynek akademika, bądź choćby pomyślę o czekających mnie na studiach miesiącach, a nawet i latach nowych i nieznanych mi dotąd przeżyć.

Tyle na to czekałam. Tak długo odliczałam dni, znacząc kolejne kwadraciki na kalendarzu iksem. A dzisiaj w końcu nadszedł ten dzień. Dzień rozpoczęcia samotnego życia. Bez mamy. Bez jej nadzoru. Bez jej suszących mi uszy przestróg. W – O – L – N – O – Ś – Ć!

Biorę głęboki oddech i wypuszczam powietrze z głośnym świstem, próbując w ten sposób uspokoić rozszalałe serce. Chwytam za przymocowaną do walizki materiałową rączkę i podnoszę o dziwo niewielkich rozmiarów bagaż, wznosząc swój dobytek po prowadzących do głównego wejścia schodach.

Choć liczący sześć pięter, ciemnoszary budynek z wyglądu niczym nie różni się od typowego, miejskiego blokowiska, to jednak cały swój urok zyskuje dzięki otaczającym go zewsząd trawiastym plantom, na których w różnych odstępach umieszczono drewniane ławki.

Udowodnię ci - już w księgarniach!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz