11. Pierwsza nieśmiała część

13K 624 281
                                    

Larissa

Pokonuję ostatnie stopnie, w końcu docierając na właściwe piętro i przełykam ślinę, zwilżając nagle spierzchnięte usta. Pocieram dłonią odkryte przedramię, czując się coraz bardziej nieswojo, kiedy idąc korytarzem, ponownie przechodzę obok grupki nieznanych i głośno śmiejących się osób, przez co włoski unoszą się mi samowolnie na rękach.

W porównaniu z moją ostatnią wizytą w Quitangle, kiedy to nie spotkałam w budynku żadnej żywej duszy, nie licząc oczywiście pani z portierni i elektryka, dzisiaj akademik wręcz tętni życiem.

Po drodze co chwilę mijałam jakiś studentów, albo zbiegających ze schodów albo w targających po nich swoje bagaże, a ja przyglądając im się dyskretnie, nie byłam do końca pewna, czy powinnam się do nich uśmiechać na przywitanie, czy też tak jak oni mnie całkowicie ignorować.

Ostatecznie zdecydowałam się na drugą opcję, jedynie obserwując każdego przelotnym spojrzeniem. W końcu to, że mieszkamy w tym samym akademiku, pod tym samym dachem nie oznacza od razu, że każdy powinien tutaj znać każdego, witając się niczym ze starym przyjacielem. Zapewne do końca semestru nie poznam nawet połowy mieszkających tutaj ludzi.

Dlatego chwilowo postanowiłam skupić się wyłącznie na osobie, z którą prawdopodobnie będę spędzać w tym akademiku najwięcej czasu. Na Olivii.

Z ręką na klamce, biorę głęboki oddech, skrycie licząc, że uda mi się nawiązać dobry kontakt z moją nową współlokatorką, jednak zanim naciskam na miły w dotyku metal, waham się na ułamek sekundy, nagle niepewna, czy na pewno mogę tak po prostu wejść do naszego wspólnego pokoju.

Po błyskawicznym podliczeniu za i przeciw, unoszę dłoń i pukam trzykrotnie kostkami w drewno drzwi, dopiero potem ciągnąc za klamkę.

Wchodząc do pokoju, od razu zauważam Olivię, która siedząc po turecku na leżącym na środku puchatym dywanie, spogląda na otaczające ją zewsząd kartki spisanego pochyłym pismem papieru. A przynajmniej spoglądała, bo kiedy tylko przekraczam przez próg, unosi głowę do góry, przyglądając się mi ze zmarszczonym czołem.

– Dlaczego zapukałaś? – dziwi się pytająco, swoim melodyjnym i przypominającym disnejowski dubbing, głosem. – Przecież to również twój pokój.

Przez moment nie wiem, co powiedzieć, a tym bardziej, jak się zachować, nagle czując się, jakbym popełniła głupstwo roku.

– Wiem, ale nie byłam pewna, czy na pewno mogę wejść. Może akurat byś się przebierała albo robiła coś w czym mogłabym ci przeszkodzić, a nie chciałabym... – Przymykam powieki, zdając sobie sprawę, jak to wszystko brzmi i unoszę dłoń, tak jakbym to siebie chciała w końcu uciszyć. – Nieważne. Nie będę pukać.

Ciemne brwi mulatki unoszą się w kierunku linii włosów, kiedy dziewczyna robi jeszcze bardziej oniemiałą minę.

– Spoko. Nic się nie martw. Nie przyłapiesz mnie na niczym, bo od takich spraw mam faceta, na którego swoją drogą na pewno tutaj nie będziesz zbyt często wpadać, bo Zack strasznie nie lubi tych akademickich łóżek. – Wzrusza dwukrotnie ramionami, w końcu przestając mnie bacznie obserwować i spoglądając na otaczające ją zewsząd kartki. – Więc bez obaw. Możesz wchodzić bez pukania.

Nie czując już na sobie jej wystawiających pierwszą ocenę oczu, wypuszczam z ulgą i bezgłośnie powietrze z ust i przekręcam klucz w zamku, wchodząc wgłąb naszego pokoju. Jednak zamieram w pół kroku, kiedy Olivia unosi głowę, ponownie patrząc na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

– Dlaczego je zamknęłaś?

– A nie powinnam? – pytam głupio, z sekundy na sekundę czując się coraz mniej pewnie.

Udowodnię ci - już w księgarniach!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz