CONNOR POV
Minęły już dwa tygodnie odkąd znalazłem Troyea w tym syfie.
Bałem się, że nie zdążę na czas, że go stracę. Gdy ujrzałem jego drobne ciało na tym wielkim stęchłym łóżku i jego posiniaczony nadgarstek przykuty do poręczy łóżka nie żałowałem tego co zrobiłem. Ująłem jego twarz w swoje dłonie i prosiłem by się obudził, ale on tylko bezwładnie opuścił głowę na moją rękę. Łzy zaczęły spływać po mojej twarzy i czułem jakbym tracił grunt pod nogami. Puls był wyczuwalny. Zadzwoniłem po policje i karetkę. Policja dopytywała mnie co tu się wydarzyło, a ratownicy medyczni zabierali mi go z przed nosa, szedłem za nimi. Nie byłem w stanie złożyć zeznań w tym stanie, czy ja byłem do czegokolwiek zdolny w tamtym momencie? Owszem, do czuwania przy moim małym aniołku. Do patrzenia na niego i poprawiania mu włosów by nie opadały na jego zamknięte powieki. Do trzymania go za drobną dłoń, do której były podłączone różne kabelki. Płakałem całą noc. Szeptałem do niego, że tak bardzo go przepraszam. A za chwilę pytałem dlaczego tak glupio postąpił wychodząc wieczorem z domu.
Jego twarz była tak samo spokojna, gdy pierwszy raz go zobaczyłem. Bałem się dowiedzieć tego co tam się wydarzyło.
Przez kolejne dni siedziałem przy nim i nie dawałem spokoju lekarzowi, który się nim zajmował. Jego słowa załamały mnie, ale jednocześnie daly nadzieję.
-Panie Franta, sprawa jest dość nietypowa. Otóż ten chłopak cudem wciąż żyje, ludzie w takim stanie umierają bardzo szybko. Jego serce było za słabe, był odwodniony do granic możliwości oraz zagłodzony, to jest wręcz niemożliwe, że on leży tu, a nie w kostnicy! Przepraszam, źle to zabrzmiało, ale tak jest. Troye miał wiele szczęścia, pewnie czuwał nad nim Bóg. -skończył i ruszył w kierunku sali innych pacjentów.Szóstego dnia ruszył ręką. Nic więcej.
Lekarze mówili, że to normalnie, że niedługo się wybudzi, teraz musi dużo odpoczywac i przyjmować leki w kroplówce.Zauważyłem też na jego prawej dłoni coś dziwnego, był tam jakaś mały znaczek, wyglądał jakoś tak dziwnie..
coś jakby czarne pióro ptaka?
Może to jakiś brud.TROYE POV*
Ciemność. Tylko to widziałem.
Mogłem się poruszać, nie byłem uwięziony, nie czułem pragnienia, ani bólu. Szedłem przed siebie, jednak czarna przestrzeń wcale się nie kończyła. Słyszałem od czasu do czasu jedynie słowa, były one niewyraźnie, coś jakby "obudź się" lub "to cud", tylko kto to mówił?
Zmęczony chodzeniem bez celu usiadłem i zacząłem płakać.
Czy ja umarłem? Tak to wygląda, gdy człowiek umrze? Kompletnie mi się to nie podoba..Niespodziewanie usłyszałem zbliżające się kroki. Otworzyłem szybko oczy i starłem łzy rękawem swetra, zacząłem rozglądać się na boki, ale w tej ciemności nie dało się niczego dotrzec.
-Myślisz, że ma marne schodziłbym do waszego świata, gdybyś teraz umarł? Nie sądzisz, że to bez sensu? - jasno fioletowe tęczówki przyglądały mi się z widocznym rozbawieniem.
To Jacob.
-Więc gdzie jestem? Co mi zrobiłeś?! - wstałem i zacząłem do niego podchodzić. Gdy znalazłem się jak myślę blisko niego stanąłem i oczekiwałem wyjaśnień.
On jedynie postąpił krok do przodu, ukazując szereg białych zębów.
Był zbyt blisko, czułem jak jego zimny oddech owiewa moje policzki. Zadrżałem i chciałem się wycofać, ale w tej samej chwili demon złapał mnie za nadgarstek.-Nie sądziłem, że podniesiesz na mnie głos Troye. Nikt nie podniósł na mnie jeszcze głosu bo tym krzykiem w moją stronę kończą szybko swoją nudną egzystencję. Ale my mamy umowę, pamiętasz? - w tym samym momencie uniósł mój blady nadgarstek na wysokość moich oczu i kazał na niego spojrzeć.
Na moim nadgarstku koło kciuka znajdowało się małe czarne zaostrzone piórko. Wyglądało troche jak tatuaż, ale to na pewno nie to. Chciałem to zmazać, ale Jacob tylko zaśmiał się i ujął mój podbródek swoimi dlugimi zimnymi palcami. Wzdrygnąłem się. Co on sobie wyobraża!
-Nie pozbędziesz się tego, niestety to nie zniknie. Tak samo jak nie wyprzesz się tego, że zgodziłeś się pomóc mi w zamian za uratowanie ci życia. Zanim cokolwiek powiesz, posłuchaj mnie. - opuścił swoją dłoń i odsunął się krok od chłopaka. -Raz na tysiąc lat odbywa się rytułał śmierci. Każdy nieśmiertelny musi sprowadzić do piekła zwykłego śmiertelnika i urządzić polowanie. Rytułał przechodzi ten, który znajdzie śmiertelnika przed świtem i zamorduje go, a jest to ciężkie ponieważ wasz zapach w piekle jest wręcz niewyczuwalny...
Gdy to usłyszałem moje oczy rozszerzyły się i czułem wielką gulę w moim gardle. Czyli uratował mi życie tylko po to by mi je odebrać? W piekle?! Zacząłem się cofać, aż w końcu zacząłem biec jak najszybciej mogłem. Na nic mi się to zdało, wpadłem wprost na jego klatkę piersiową. Pojawił się znikąd!
Złapał mnie za ramiona i wbił swój wzrok we mnie cicho wzdychając.-Nie rozumiesz! Nie zamierzam cie zabic! Mój ojciec...on nie zniósł by gadania innych demonów, że jego syn nie wykazuje zainteresowania mordem, wiesz.. nie miałby czym się chwalić przed radą. Postawił mi ultimatum, albo wezmę udział w tym rytuale, albo zostanę wysłannikiem śmierci. Obmyśliłem to i wiem jak przechytrzyć mojego ojca i radę! Do tego wszystkiego potrzebny jesteś mi ty. -skończył i puścił mnie, patrząc na mnie smutnym wzrokiem.
Czy ktoś mi powie, że to żart?
Jakis cholerne nie śmieszny żart?-Powiedz coś. - syknął Jacob.
-Jak mam Ci zaufać, skoro jesteś tym czymś? - zacząłem się trząść.
-Mógłbym zabić cie tam w opuszczonym budynku, gdy byłeś bezbronny. Mógłbym zrobić to w przeciągu paru sekund, wydobyć z ciebie ostatnie tchnienie i nawet nie mrugnąć. Ale nie zrobiłem tego, tak samo jak nie zrobię ci krzywdy na rytuale. Zaufaj mi. -mówiąc to zaczął się oddalać.
Miał rację.. mógł zrobić to wtedy.
Miałem dość, to było dla mnie zbyt wiele, ale dobrze wiedziałem, że do tego i tak dojdzie, nie ma odwrotu.-Więc danego dnia, zabierz mnie do piekła Jacob.
-------------
Głosy i komentarze mile widziane.
pozdrawiam, trxye
CZYTASZ
Two blue hearts | Tronnor
FanficW jedną noc w Los Angeles może stać się tak wiele, że na drugi dzień obudzisz się z uczuciem, że zabrano Ci wszystko i czujesz się jak nikt przechodząc ulicą wśród tych wszystkich zapatrzonych w siebie ludzi. Wydajesz się niewidzialny, a jednak ktoś...