James.
To imię towarzyszyło Steve'owi w głowie odkąd pamiętał. Kiedy był mały myślał, że James to jego imię.
Kiedy powiedział swoim rodzicom o imieniu, wymienili się niespokojnymi spojrzeniami. To imię, powiedzieli, należy do twojej bratniej duszy. Ale powiedzieli również by nikomy o tym nie mówił, ponieważ by tego nie zrozumieli.
Steve spotkał mnóstwo Jamesów kiedy dorastał ale żaden nie powalał go w ten sposób, w jaki sądził że bratnia dusza powinna powalać. Ale widział, że nawet jeśli znalazłby tego James, nie mogliby być razem. Lata 30. były niebezpieczne dla gejów. Steve był stale zmartwiony tym, że ktoś mógłby jakoś się dowiedzieć i pobić go, a nawet zabić.
Pomijając jego rodziców, jedyna osoba przy której Steve czuł się bezpiecznie był jego przyjaciel Bucky. Mieszkali ulicę od siebie ale chodzili do innnuch szkół. Bucky nalegał by spędzić cały swój wolny czas ze Stevem i opiekując się nim w czasie chorób.
Kiedy byki starsi serce Steve'a zaczynało trzepotać, kiedy tylko był przy Buckym i to nie była jego astma. Widział, że nawet jeśli mógłby być z Buckym to nie powinien. Jego bratnia dusza miała na imię James.
***
- Bucky! - Steve krzyknął, pochylony tak bardzo jak mógł z rozpostartymi rękami. - Złap mnie za rękę!
Uchwyt Bucky'ego na zniszczonej części pociągu był już nieistotny. Gdy sięgał po dłoń Steve'a jego palce zaczęły się ześlizgiwać z prętu, którego się trzymał.
- Nie! - Steve skoczył do przodu i desperacko sięgnął po Bucky'ego. Jego palce najechały na łańcuszek wokół szyi bruneta.
Snap! (Po polsku 'pstryknięcie' więc...)
I nagle Bucky'ego tam już nie było. Steve przylgnął do zniszczonego pociągu z nieśmiertelnikiem Bucky'ego.
Steve czuł się jakby ktoś dźgnał go w pierś i wyrwał serce. Bucky był martwy. Spadł w przepaść i Steve czuł się jakby to była jego mina. Gdyby tylko pochylił się trochę bardziej, gdyby tylko nie zapytał Bucky'ego by ten został częścią komandosów, brunet nadal by żył.
Steve chciał skulić się na zimnej, twardej podłodze i szlochać przez resztę wieczności. Widział jednak, że nie może tego zrobić. Wciąż był na misji i musiał ją zakończyć. Wytarł łzy z policzków i ukrył nieśmiertelniki głęboko w kieszeni, gdzie widział, że będą bezpieczne.
Steve nie miał odwagi by spojrzeć na nieśmiertelniki aż do świtu następnego dnia. Nie był zdolny do snu. Alkohol na niego nie działał. Próbował rysować, co zazwyczaj go uspokajało wystarczająco by pójść spać ale twarz Bucky'ego wciąż pojawiała się w jego rysunkach.
Usiadł na łóżku przewracając nieśmiertelniki w dłoniach. Były zarysowane i używane z powodu wszystkich misji wykopanych przez lata. Przysunął je bliżej twarzy.
Barnes, James.
Steve upuścił nieśmiertelniki w szoku. James... James... Bucky miał na imię James? Oczywiście Steve wiedział, że Bucky nie było jego prawdziwym imieniem ale zawsze przypuszczał, że to skrót od czegoś jak Robert a może nawet William. Nigdy sobie nie wyobrażał, że Bucky może mieć na imię James. Jak mógł? Bucky było jedynym imieniem jakiego używał i nawet jego rodzice tak na niego mówili. Bucky. Nie James.
Steve zatrzymał się by podnieść nieśmiertelniki, a poten był na podłodze, przytulając je do siebie i opłakując Bucky'ego, opłakując swoją bratnią duszę - Jamesa.