Kiedy Steve nie znalazł Bucky'ego w obozowisku udał się na małą polanę, na którą natknął się kilka dni temu. Pomyślał że Bucky może tam obserwować niebo.
Był tam, leżał na ziemi wpatrując się w gwieździste niebo.
- Hej Buck.
Brunet odmachał Rogersowi nie odrywając wzroku od gwiazd.
- Siemka Stevie.
Blondyn podszedł do Bucky'ego i usiadł obok niego. - Zapytałbym czy wszystko w porządku ale byłoby to głupie pytanie.
- Co masz na myśli? Wszystko w porządku. Na sto procent. Mógłbym w tej chwili zdjąć tysiąc żołnierzy Hydry i nawet bym się nie spocił.
Steve uśmiechnął się lekko. - To świetnie ale kłamiesz.
Bucky westchnął. - Możemy o tym nie rozmawiać? - Położył dłonie na oczach.
- Steve przygryzł wargę. Nie chciał przestać rozmawiać o Buckym ale też nie mógł zmusić Barnesa do rozmowy.
- Bucl, pokażesz mi Wielką Niedźwiedzice?
To było coś co robili tysiące razy, kiedy siedzieli na dachu bloku, w którym mieszkali. Oczywiście z stamtąd nie widzieli żadnych gwiazd ale Bucky pamięta wszystkie konstelacje.
- Jasne, chodź. Połóż się.
Steve położył się obok Bucky'ego, ich ramiona dotykały. Dreszcz przeszedł blondyna, który Rogers przypisał zimnej trawie pod nim.
- Możesz ją zobaczyć tam. - Bucky wskazał na niebo. - Najjaśniejsza gwiazda nazywa się Alioth. A tam, w kolejności do najsłabiej świecącej są Dubhe, Alkaid, Mizar, Merak, Phad...
Bucky nie przyznał się nikomu - poza Stevem - że uwielbiał astronomię. Mógł wymienić prawie każdą gwiazdę w każdej konstelacji razem z ich wielkością i klasą spektralną. Mógł godzinami gadać o astrofizyce. Steve naprawdę próbował słuchać ale większość uciekała mu z głowy.
Brunet widocznie się rozluźnił kiedy trzeszczał o reszci gwiazd. Kiedy skończył przekręcił się tak, by być twarzą do Steve'a i uśmiechnął się do niego. Rogers poczuł, że jego serce przyśpiesza. Miał nadzieję, że Bucky nigdy nie przestanie się uśmiechać.
- Dzięki.
- Nie ma problemu.
Leżeli w ciszy. Nagle, niespodziewanie brunet sięgnął i muskał kciukiem policzek Steve'a.
Blondyn czuł, że się rumieni. - Buck?
- Przepraszam - wyszeptał. - Po prostu... musiałem mieć pewność, że jesteś prawdziwy. - Było coś ukrytego w głosie Bucky'ego ale Steve nie potrafił powiedzieć co.
- Jestem tutaj i jestem prawdziwy - wyszeptał Steve kładąc rękę na dłoni Bucky'ego, która wciąż była na jego policzku. - Obiecuje. Jest w porządku.
Bucky wypuścił drżący oddech. W tamtym momencie Steve zrozumiał, że ich twarze były blisko, tak blisko, że czuł delikatny oddech Bucky'ego na swoich ustach.
Byli tak blisko, że Steve mógł wyobrazić sobie, że zamyka przestrzeń między nimi i całuje bruneta.
Rogers był zaskoczony swoimi myślami. Czemu chciał to zrobić? On i Bucky byli przyjaciółmi. A poza tym Bucky był facetem. Facetem z pięknymi szarymi oczami. Tylko facetem.
Wtedy Barnes przysunął się i położył swoje usta na ustach Steve'a.
To był lekki dotyk, prawie wyczuwalny ale wystarczył by wysłać dreszcze w górę i dół kręgosłupa Steve'a. Chciał więcej. Chciał przycisnąć Bucky'ego bliżej i w pełni posmakować jego ust. Steve zamknął oczy i policzył do dziesięciu próbując złapać oddech.
- Nie powinienem tego robić - wyszeptał Bucky ale nie poruszył się. - Przepraszam. Po prostu... Myślałem...
Rogers zorientował się, że wciąż trzymał dłoń Bucky'ego na swojej twarzy. Steve przycisnął ją do swoich ust i delikatnie pocałował jego kłykcie. - Jest w porządku.
Albo będzie 7 gwiazdek albo zrobię strajk ludowy na czas nieokreślony...