W siedzibie głównej TARCZY była pewna ściana. Lśniąca, czarna, marmurowa sciana pokryta imionami poległych agentów.
Co kilka miesięcy przychodzi ktoś, kto graweruje nowe nazwisko na ścianie.
Steve pierwszy raz zobaczył ścianę kiedy Natasza oprowadzała go po siedzibie. Blondyn wtedy wpatrywał się w ścianę be mrugnięcia. Na początku Romanoff sądziła, że Rogers okazuje szacunek poległym. Jednak nagle wskazał na jedno imię. Było umieszczone na samej górze, jako jedno z pierwszych.
- Bucky nie był agentem TARCZY - powiedział. Jego głos uwiązł mu w gardle.
Natasza wzruszyła ramionami. - Peggy Carter nalegała.
Steve uśmiechnął się smutno. - Oczywiście, że nalegała.
Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w ścianę. Podniósł dłoń i przejechał palcami po imieniu Bucky'ego, ból niemal wypływał z jego oczu.
Wtedy Natasza zrozumiała, że było coś więcej niż przyjaźń pomiędzy Stevem Rogersem, a Buckym Barnesem.
Teraz to dla Steve'a tradycja. Kiedy tylko ruszał na misję przejeżdżał palcami po imieniu Bucky'ego, robił to by mieć szczęście. Co tak naprawdę nie miało sensu biorąc pod uwagę jak zakończyła się ostatnia misja Barnesa ale Steve nie chciał o tym myśleć.
Zamiast tego Rogers myślał o starych, dobrych czasach. Myślał o małym apartamencie, który wspólnie dzielili, gdzie ciepło było tylko czasami, gdzie dach zawsze przeciekał i gdzie ściany trzeszczały pod wpływem wiatru.
To był dom. Byli biedni ale byli szczęśliwi.
I co najważniejsze, byli razem.