Rozdział 4

171 20 0
                                    


— Tak. — Podniosłam dumnie głowę, na co grupa wybuchła śmiechem. — No już dobrze, to kto zamawia taxi?

— Ma ktoś z was jeszcze drahmę? — spytał Mark, patrząc po swoich przyjaciołach.

— Ja mam — powiedziała Alice, wygrzebując z kieszeni złotą monetę.

— W taki razie czyń honory.

— Sethi — zawołała po starogrecku. — O harma diaboles!

Rzuciła monetę na asfalt, a ta w nim zniknęła. Po prostu się rozpłynęła. Wydało mi się to magiczne. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w to miejsce, które teraz pociemniało. Był to prostokąt, na oko, wielkości miejsca parkingowego. Kątem oka widziałam, że Alan był rozbawiony moim zachowaniem. Odchrząknęłam i próbowałam się zachowywać normalnie. O ile można zachowywać się normalnie w takiej sytuacji.

Z prostokąta wyłoniła się taksówka. Nie była żółta, tak jak każda w Nowym Jorku, tylko jakby zbudowana z szarego dymu

Okno po stronie pasażera otwarło się i wyjrzała z niego stara, pomarszczona kobieta. Na oczy opadała jej grzywka siwych włosów.

— To jaki kursik obieramy? 

— Wzgórze Herosów — powiedział Alan.

Już chcieliśmy wsiadać, jednak jedna ze staruch krzyknęła:

— A nie za dużo was tutaj? Nie zmieścicie się! Nie pozwalam.

— Ile ich jest?! — Dobiegł nas głos z drugiej strony samochodu.

— Szóstka.

— Na miejscu dopłacimy, a teraz się pomieścimy — obiecała Alice.

— Dobra — westchnęła kierująca.

Szybko się załadowaliśmy. Zgodnie z wcześniejszym planem, siedziałam na kolanach Louisa. Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Chłopak nie miał pojęcia co zrobić z rękoma i jakoś nieporadnie mnie objął. Kątem oka dostrzegłam, że Jocy spogląda na nas smutno. Naprawdę chciałam jej odstąpić moje miejsce.

— Oddawać mi oko! — wrzasnęła kierująca starucha.

— Czekaj... — zaczęłam. — Co?!

I wtedy sobie przypomniałam z książki. One miały jeden ząb i jedno oko. Tak. Nie przeczytaliście źle. Ale co jeszcze lepsze, to jedno oko i jeden ząb był na wszystkie trzy. Przerąbane. Ale przecież Percy dotarł cało do obozu, prawda? Chyba nam się nic nie stanie. Oby.

Czy muszę się zagłębiać w szczegóły podróży? Chyba nie. Generalnie adrenaliny miałam po tej przejażdżce aż nadto w żyłach. Dodatkowo chłopcy dziewczyny czuły się niezręcznie z powodu zaistniałej sytuacji. Alice była podjrarana, ale Alan nie wykazywał jakiegoś szczególnego entuzjazmu. W sumie chyba był obojętny, co mnie trochę zasmuciło. Szczerze? Chyba jedynymi osobami zadowolonymi z tego wszystkiego byli Louis i Alice. A co oprócz tego? To, co tam przeżyłam nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, jakie spotkały mnie w życiu. 

Ale co tam. Miało być jeszcze lepiej. Mianowicie po tym wszystkim, co przeżyłam, to nie był koniec!

Kiedy tylko wysiedliśmy z taksówki, zaatakowały nas potwory. Ja po prostu nie wierzę w swoje szczęście! Miałam ochotę usiąść i się rozpłakać. Dlaczego ja? Nie chce takiego życia.

— Schowaj się! — krzyknęła Jocy, dobywając swojego miecza.

Nie musiała mi tego dwa razy powtarzać. Szybko wskoczyłam za pobliskie drzewo, co uratowało mi tyłek, bo sekundę później w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą się znajdowałam, coś wybuchło. Trochę mnie to oszołomiło, ale zamrugałam kilka razy i ostrość widzenia wróciła.

Za chwilę jednak spojrzałam na swoich wybawców, którzy powiem wam, radzili sobie według mnie wyśmienicie! Ja naprawdę nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Poruszali się płynnie, w pełnym skupieniu. Jak już wcześniej mówiłam, widać, że sobie ufali. Idealnie zgrane ruchy i doświadczenie, jakie zdobyli razem. Wszędzie w powietrzu wisiał proch, po zabitych potworach... To wyglądało nieziemsko. Wyobrażacie to sobie? 

Nie bierzcie mnie za jakąś ciotę, że tylko się im przyglądałam. Przepraszam, ale gdybym wkroczyła do akcji, najprawdopodobniej bym zginęła! Już zresztą raz popisałam się moją sprawnością fizyczną. W każdym razie, jedyne co mogłam zaoferować, to problemy.

Dlatego też stałam sobie grzecznie za drzewem i wewnętrznie płakałam ze strachu. Tchórz ze mnie. Najtchórzliwszy tchórz. Wstydziłam się za siebie, że nie potrafię im pomóc.

Nagle cyklop wychylił się obok mnie i ryknął zadowolony. Zaczęłam wrzeszczeć, a ten porwał mnie w górę. Waliłam w jego łapsko, ale bez skutku. Chciał mną chyba rzucić o drzewo, ale na szczęście zauważył nas Alan.

— Alex! — podbiegł ku mnie, rzucając się na potwora. 

Jednym sprawnym ruchem zatopił w nim swój miecz, a ten rozsypał się w proch. Upadłam na ziemię, ale na szczęście nic mi się nie stało. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Możliwe, że nic nie czułam z powodu adrenaliny, krążącej w moich żyłach. 

— Wszystko okey? — spytał, a ja pokiwałam niepewnie głową

Wrócił do przyjaciół, zgładzając razem z Jocy jednego z ostatnich potworów. Leżałam oniemiała na ziemi. 

— Mark, uważaj! — wrzasnęłam, jak zobaczyłam piekielnego ogara, biegnącego na niego od tyłu.

Na szczęście chłopak odwrócił się w porę, by odskoczyć. Podbiegł do niego Louis i razem zgładzili potwora. Wymachując przy tym mieczami, jakby cięli na oślep.

Chyba w tej chwili zaczęła to już być dla nich zabawa. Chłopcy zaśmiali się i ruszyli na ostatniego potwora. Cyklopa. Widać tamten, co chciał mnie ukatrupić miał braciszka. Dziewczyny stały z założonymi rękami i uśmiechały się z ulgą i rozbawieniem, kiedy ich przyjaciele rozprawiali się z zagrożeniem.

— Za brudne portki Hadesa! — krzyknął Alan i ze śmiechem ciął w nogę cyklopa.

— Oraz za jego koronkowy stanik! — dodał Louis, przecinając drugą.

W tej chwili dziewczyny się śmiały, a cyklop upadł wściekły z powodu braku nóg. Mark bez większych ceregieli wskoczył na niego. Wbił w niego swój miecz, a cyklop zamienił się w kupkę potworowego prochu. Ukłonił się teatralnie, a Louis i Alan przybili piątkę.

Szatyn podszedł do mnie i podał mi rękę, pomagając mi wstać. Byłam mu za to wdzięczna. Sama nie wiem, czy dałabym radę. Alice otarła pot z czoła, a Mark nonszalancko strącił potworzy pył z ramienia.

— Chyba wystarczy wrażeń, chodźmy na górę.

Wspieliśmy się po Wzgórzu ku wielkiej sośnie. Jeżeli dobrze kojarzę to jest to sosna Thalii. Przyjrzałam się okazałemu drzewu, a na jednym z konarów zauważyłam złote runo. Nie powiem, było piękne. 

— Witaj w Obozie Herosów Alex

Wiem, że strasznie krótki rozdział, cóż ja poradzę, nie mogłam go napisać. No po prostu tak bardzo nie mogłam, że to porażka. Kilka razy siadałam, ale nic z tego nie wychodziło. W rekompensacie, że mnie tyle nie było, wstawię jeszcze dzisiaj dwie części hehe. Wybaczcie mi za tą nieobecność i zostawcie po sobie jakiś ślad! <3

Last PromiseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz