Rozdział 17

130 10 2
                                    




Kiedy się obudziłam, ledwo mogłam otworzyć oczy. Wszystko było takie zamazane. Musiałam pomrugać parę razy oczami, żeby wyostrzyć wzrok.  Okazało się, że dawno znajdowaliśmy się w centrum miasta. Skąd to wiedziałam? Leżałam się w łóżku, w jakimś apartamencie. Pierwsze, co rzucało mi się w oczy to ogromne okno, przez które rozpościerał się widok na Manhattan. Nie powiem, zapierał dech w piersiach. Musiałam być naprawdę wysoko, bo widziałam stąd naprawdę spory kawałek dzielnicy.

Podparłam się na ramieniu i jęknęłam. Moje ciało było obolałe od upadku. Właśnie. Od upadku. Ledwo wyruszyłam na swoją pierwszą misję, ledwo opuściłam obóz i zaliczyłam omdlenie. Zresztą chyba u mnie będzie to już niedługo chleb powszedni. Najgorsze było to, że ostatnie, co pamiętałam, to moment uderzenia głową o jakieś drzewo. Później miałam totalną pustkę. Ale może to dobrze? Może nic się nie działo? Choć z drugiej strony u herosa to chyba nie jest normalne, prawda? Może dopatrzyłabym się w tym cokolwiek podejrzanego, gdyby nie to, że moją uwagę zwróciły głosy wydobywające się gdzieś zza ściany. Kilka osób przekrzykiwało się. Nie miałam pojęcia o co mogło chodzić, ale byli naprawdę wkurzeni.

Spojrzałam w prawo. Zobaczyłam lustro i... swoje odbicie. Miałam zabandażowaną głowę i sińce pod oczami, jakby ktoś mnie pobił. Wyglądałam, jakbym przeżyła jakąś naprawdę straszną walkę, a nie tylko upadła w lesie. Było to co najmniej podejrzane...

Przeniosłam wzrok na stolik nocny. Próbowałam sięgnąć szklankę wody, która na nim stała. Gdy tylko zobaczyłam napój poczułam suchość i drapanie w gardle. Moje starania poszły na marne. Strąciłam szklankę ze stolika, a ona rozbiła się z głośnym brzękiem. Ciecz rozlała się po całej podłodze. Za drzwiami głosy ucichły. Do pokoju wpadły natychmiast dwie osoby zaniepokojone hałasem.

— Na bogów! — wrzasnęła Jocy, podbiegając do łóżka.

— Żyjesz — odetchnął z ulgą Louis, podążając za dziewczyną.

Uśmiechnęłam się słabo do przyjaciół. Prawdopodobnie wyglądało to, jakbym się krzywiła, a nie uśmiechała, ale ogólne zmęczenie i ból dawały się we znaki. Dziewczyna wzięła mnie za rękę i pogładziła kciukiem po jej wierzchu. Lou zobaczył szkło na ziemi, schylił się i zaczął je sprzątać. Obawiałam się, że może się zaciąć, w końcu nie powinno się zbierać rozbitego szkła gołą ręką. Louis jednak nic sobie nie robił z tego „niebezpieczeństwa".

Odchrząknęłam.

— Ile czasu byłam nieprzytomna? — zapytałam łamiącym się głosem, który dawno nie był używany.

— Około dzień, czyli w sumie nie tak źle — stwierdził Louis niepewnie.

Spojrzałam na niego skonsternowana. Czegoś mi nie mówił. Skierowałam spojrzenie na Jocy, która od razu odwróciła wzrok. Definitywnie coś było nie tak, jak być powinno.

— Dobra, gadajcie, o co chodzi, teraz, już, natychmiast, jak na spowiedzi.

Oboje westchnęli zrezygnowani. Dziewczyna założyła kosmyk swoich blond loków za ucho i usiadła na krześle, które stało obok łóżka, na którym leżałam. Louis za to kończył sprzątać szkło z podłogi i wyszedł, zostawiając nas same.

— Kiedy zemdlałaś, razem z Łowczyniami dotarliśmy do Annabeth. — Poruszyłam się, słysząc imię córki Ateny. Nie przerywałam jednak dziewczynie. — Uderzyłaś głową o pień drzewa, miałaś rozciętą głowę, to wszystko. Opatrzyłam to i było w porządku. W pewnym momencie jednak zaczęłaś się rzucać na wszystkie strony. — Wzdrygnęłam się. Musiało to strasznie wyglądać. — Na twoim ciele zaczęły się pojawiać siniaki i kolejna rana głowy. Nie mieliśmy pojęcia czego to było skutkiem. — Pokręciła głową. — Nadal nie wiemy — dodała cicho.

Last PromiseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz