Rozdział 5

177 22 0
                                    

Wszędzie pachniało truskawkami, dobiegały mnie odgłosy walki, jednak kiedy spojrzałam w stronę, z której dochodziły, zobaczyłam tylko grupkę ćwiczących herosów w cieniu drzew. Nastolatkowie chodzili albo w pomarańczowych koszulkach z logiem obozu albo w zbrojach, które musiały być naprawdę ciężkie. Po ich sposobie poruszania się, stwierdziłam, że dużo sobie z tego nie robią. Też bym chciała być tak wysportowana. 

Nie było mi jednak dane oglądać teren, gdyż zostałam porwana w objęcia.

— Alex! — krzyknął mój brat podnosząc mnie do góry.

— Ty debilu! — krzyknęłam, jednak wtuliłam się w Andy'ego. Pachniał teraz inaczej. No pachniał truskawkami. Chyba wszyscy tu pachną truskawkami. Było jednak coś w jego zapachu, co wydawało mi się znajome i przypominało mi dom. Następnie odezwałam się, kiedy mnie postawił z powrotem na ziemi. — Zostawiłeś mnie! — Uderzyłam go lekko w brzuch, na co on udawał, że ma mdleje z bólu. 

Śmialiśmy się jak głupi. Nagle poczułam na sobie ramię. Nastrój mojego brata momentalnie się zmienił.

— Zostaw ją — powiedział z jadem w głosie. Był do siebie kompletnie niepodobny. Coś w jego oczach mnie przerażało. Louis przybliżył mnie jeszcze bardziej do siebie. Nie powiem, coś mnie do niego ciągnęło i nie przeszkadzał mi jego dotyk, jednak tym razem obawiałam się o brata. Zsunęłam jego rękę i stanęłam po stronie syna Apolla. Szatyn się skrzywił, a na twarzy Andy'ego zagościł tryumf. — I żebym cię więcej przy niej nie widział Carres.  — Louis rzucił mu zabójcze spojrzenie, ale posłusznie odszedł.

— Co jest między wami? — zapytałam, kiedy Louis znajdował się poza zasięgiem słuchu. — Jesteś tu ledwie od trzech dni.

Chłopak pokazał gestem dłoni, abym za nim szła. Trwaliśmy tak w ciszy. Przechodziliśmy obok okrągłej areny. Kilkoro herosów właśnie prowadziło tam potyczkę. Ich ostrza siekały z taką precyzją, że gdybym była na miejscu jednej ze stron, uciekałabym jak najdalej. Oni jednak jakby nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa, śmiali się kiedy któryś z nich prawie tracił głowę przy zbyt wolnym uniku.

— Tutaj to codzienność — powiedział siedemnastolatek jakby wyczuwając mój zachwyt.

Nie spojrzałam jednak na niego, byłam zbyt pochłonięta widokami. Powoli schodziliśmy z Wzgórza Herosów. Półbogowie, których mijaliśmy rzucali nam zaciekawione spojrzenia. Przechodziliśmy właśnie koło ścianki wspinaczkowej. Była ogromna. Jakiś chłopak właśnie się po niej wspinał. Nawet z tej odległości mogłam stwierdzić, że nie było to proste zadanie. Co chwile wystrzeliwały włócznie, albo lała się lawa. Od czasu do czasu ścianka się cofała, powodując spadanie o kilka metrów w dół. 

— Każdy heros w końcu jest skazany na ściankę. Byłem raz i nie skończyło się to dobrze. Ten i tak sobie znakomicie radzi, choć są i od niego lepsi. Patrz — wskazał palcem w inną stronę. — Tam jest swego rodzaju jadalnia. O siódmej trzydzieści będzie obiad. Na dźwięk konhy będziesz musiała tam pójść.

Przewróciłam oczami.

— Tylko myślisz o jedzeniu. Mogę wiedzieć, gdzie ty mnie prowadzisz? 

— Musisz porozmawiać z Chejronem i Panem D., oni ci przydzielą kogoś, kto cię oprowadzi — westchnął. — O tam, patrz.

Wskazał ręką na, jak podejrzewałam, Wielki Dom. Ten i dokładnie ten sam, co w książce. Był niebieski, a wokół niego ciągnęła się weranda. Był stworzony w greckim stylu... Tak, jak większość rzeczy tutaj. Niemniej jednak robił na mnie ogromne wrażenie. Miał chyba cztery piętra i strych. Miałam ochotę podbiec i zobaczyć go z bliska, jednak coś mnie zatrzymywało. Chyba bałam się rozmowy z głowami obozu. Poza tym nurtowała mnie jedna rzecz.

Last PromiseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz