Rozdział 6

2K 111 47
                                    

Po tygodniu wyszła ze szpitala. Syriusz, albo jej unikał, albo miał zakaz wchodzenia do Skrzydła Szpitalnego. Lily, Alicja i Mary bywały u niej codziennie, James odwiedził ją trzy razy razem z Remusem, a Peter... przyniósł jej paczkę fasolek wszystkich smaków.

Podała hasło Grubej Damie i weszła do Pokoju Wspólnego. Nie było tu wielu osób. Mimo, że wszyscy już pogodzili się ze śmiercią kolegów, to wciąż dało się wyczuć, panującą wszędzie, pustkę.

Nagle ktoś rzucił jej się na szyję.

- Zejdź ze mnie rudy demonie – rzekła, chichocząc.

- Tym razem wybaczę ci to przezwisko - powiedziała unosząc dumnie głowę i krzyżując ręce na piersi.

- Cieszę się - Po chwili zmarszczyła brwi. - A gdzie reszta?

- No... Alicja poszła wysłać list do sowiarni, a Mary do biblioteki uczyć się.

- Ty nie poszłaś z nią? - zapytała zdziwiona.

- No bo widzisz... - Na jej policzki wypłynął delikatny rumieniec. - Za godzinę mam randkę z Jamesem. - Teraz wyglądała wręcz jak dojrzały pomidor. Rose pisnęła i klasnęła w dłonie.

- Rozumiem, że czekałaś na mnie, żebym pomogła ci się przygotować?

- Nie, nie wiedziałam, że dzisiaj wychodzisz, a co coś jest nie tak w moim stroju? - spytała zaskoczona. Rose przyjrzała się jej krytycznie.

Lily miała na sobie czerwony, wełniany sweter i wytarte spodnie sztruksowe.

- Ty chyba sobie żartujesz?

- Nie.

- No to mamy tragiczny przypadek. Szybko, biegnij do dormitorium! - Rose udając, że jest superbohaterem, wyciągnęła rękę przed siebie i pobiegła po schodach na górę. Lily chichocząc podążyła za nią.

W dormitorium Rose zrobiła Lily luźnego koka i umalowała ją delikatnie. Wybrała dla niej również piękna zieloną suknię do kolan. Evansówna wyglądała w niej jak nimfa leśna. Idealnie podkreślała jej kolor oczu. Rose wywaliła chyba całą zawartość szafy, tylko jej książki do opieki nad magicznymi stworzeniami leżały ładnie ułożone w kącie pokoju.

Gdy Blue szukała dla niej pasujących butów Lily spytała:

- Jak się czujesz?

- Co masz na myśli? - zapytała nadal odwrócona.

- Z tym, że tyle złego się dzieje na świecie, że Sama - Wiesz - Kto rośnie w siłę.

- Mówisz o Lordzie Voldemorcie? - Ruda wzdrygnęła się.

- Nie wymawiaj tego imienia.

- Nie boję się go – rzekła, wzruszając ramionami. Po tym jak z nim walczyła przeszła jakąś przemianę. Nie bała się go. Nie była już tą strachliwą osobą, która tylko pod wpływem adrenaliny potrafiła się komuś sprzeciwić. Czuła się silna, bo nareszcie wiedziała o co walczy.

- Ja też, ale boję się o swoich rodziców, przecież to mugole.

- Moi też, ale staram się żyć teraźniejszością - powiedziała i usiadła, masując sobie czoło. - Staram się nie myśleć o tych uczniach, którzy zginęli. Teraz myślę tylko i wyłącznie o tym jak uda się twoja randka. Nie warto zamartwiać się czymś na co nie miało się wpływu.

- Ale ja się naprawdę boję - Evansówna rozpłakała się cicho. Rose podeszła do niej i ją przytuliła.

- Będzie dobrze - szepnęła. - Myślę, że jeśli poprosimy Dumbledora to zapewni im ochronę.

Huncwoci - Początek Końca [UKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz