4. Bardzo brzydki scenariusz

3.8K 289 298
                                    

Stoję przed wejściem na szkolne boisko: wielki prostokąt wyłożony elastycznym, ułatwiającym bieganie i amortyzującym upadki materiałem, otoczony intensywnie czerwoną siatką. Spoglądam z ukosa na znudzonych, siedzących na trybunach uczniów. Po chwili wahania wreszcie otwieram furtkę, nieśmiało ruszając w kierunku moich rówieśników.

Aethay kazał mi tu przyjść, więc przychodzę.

Siadam gdzieś z boku, bo wiem, że Zimni nie życzą sobie towarzystwa Ciepłej. Spoglądam na biegających chłopców, szukając wśród nich brata. Trudno mi go odnaleźć wśród wysokich, opalonych nastolatków o kolorowych włosach, natomiast Raish od razu rzuca mi się w oczy. Ze swoim naturalnym kolorem włosów odstaje od reszty. Poza tym jest ostatnią osobą, której bym się tutaj spodziewała.

Ciepli nie biorą udziału w rozgrywkach międzyklasowych, bo uczucia mogłyby popchnąć nas do niebezpiecznych zachowań. Teoretycznie zdarza się, że ci z wybitnie dobrymi wynikami, próbujący się przystosować, zostają przyjęci do drużyny, ale Desash z pewnością nie zalicza się do dzieci systemu.

Odwracam wzrok, żeby przypadkiem nie poczuł się obserwowany, nie spojrzał na mnie i nie zniszczył przez to zagrywki. Zerkam na tablicę wyników. Klasa Aethaya i Raisha wygrywa z dużą przewagą, o rok młodsi przeciwnicy nie mają z nimi szans. Mecz kończy się za trzy minuty, a ja zaczynam odliczać sekundy w myślach. Znudzona, niechętnie śledzę rozgrywkę. Nienawidzę tkwić w bezruchu i patrzeć, jak Zimni grają.

Kiedyś sama brałam udział w zawodach, osiągając przy tym świetne wyniki. Mogłam mieć wtedy dziesięć, może jedenaście lat. Uwielbiałam rywalizacje, ale w stopniu, który nie niepokoił moich opiekunów. Zresztą, podnosiłam prestiż szkoły. Taka grzeczna i utalentowana Ciepła. Ogromny sukces wychowawczy.

Potem poznałam Raisha i straciłam etykietkę bezpiecznej.

Starsi zawodnicy zdobywają kolejny punkt. Ciepli prawdopodobnie zaczęli by teraz piszczeć i krzyczeć, ale Zimni nawet na chwile nie zmieniają wyrazu swoich twarzy. Rozlegają się krótkie, miarowe oklaski, a potem na trybunach znów zapada cisza. Kilkanaście sekund później słyszymy dzwonek, obwieszczający koniec meczu.

Bez żadnych komentarzy schodzimy z boiska. Zwycięzcy i przegrani kierują się do szatni bez śladu jakichkolwiek emocji na twarzach. Trudno powiedzieć, czy ktokolwiek chciał dzisiaj wygrać. Po prostu grali, bo sport jest zdrowy.

To znaczy, Raish wygląda jakby chciał wykonać kilka fikołków ze szczęścia, ale ten szczególny przypadek lepiej po prostu zignorować.

Wychodzę z boiska i ruszam w stronę szatni. Znowu czekam, bo nie zamierzam wchodzić do pomieszczenia pełnego półnagich chłopców. Po prostu stoję, oparta o jeden z niewielkich, białych, kwadratowych budynków, wpatrując się w drzwi jak zahipnotyzowana.

W końcu z szatni wychodzi Raish, wciąż mokry od potu, z błyskiem w oczach i ogromnym uśmiechem przylepionym do ust. Mierzę go wzrokiem, powoli, od stóp do głów, żeby wprawić go w zakłopotanie, wybić z tego wybitnie dobrego humoru.

W przypadku tego błazna to niemożliwe.

— Co za wspaniały mecz! — prawie krzyczy.

Opanowany jak cholera.

— Jakim cudem dzisiaj grałeś? — pytam, zaplatając ręce na piersi. — Nie koloryzuj. Ten twój „Świst" już wystarczająco wiele zmalował.

Chłopak uśmiecha się pod nosem, otrzepuje ubranie z niewidzialnych pyłków. Wpatruję się w niego wyczekująco, z plecami przylegającymi do ściany.

— Zmieniłaś się, Teevare — rzuca. — W ciągu kilku dni. Niesamowite.

— Co masz na myśli? — Marszczę brwi.

Chwile Chłodu /zakończone/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz