Niebieski, mały jak na tego typu pojazd bus przelatuje kilka centymetrów obok mojej twarzy. Przez chwilę czuję na policzku przyjemne ciepło, potem lekki wzrost temperatury przeradza się w oparzenie skóry. Klnę pod nosem i odruchowo upadam na chodnik, żeby zaoszczędzić sobie podobnych niespodzianek. Któryś z języków ognia wystających z podwozia musiał mnie musnąć.
Od początku wiedziałam, że samochody z napędem rakietowym to złe rozwiązanie, ale ile ma do gadania jedna z kilku miliardów obywatelek Thetydy? Na dodatek nastolatka bez prawa wyborczego i Ciepła.
Chociaż, jeśli banda idiotów tworząca nasz rząd pozabija się na ulicach, to ta technologia ma jakieś plusy.
Przejeżdżam palcem po policzku i natrafiam na kilka niewielkich pęcherzy. Krzywię się nieznacznie i próbuję zignorować nieprzyjemne pieczenie. Powinnam przyłożyć do oparzenia coś zimnego, ale w samym środku miasta taka opcja nie istnieje. Zastanawiam się, czy lepiej wrócić do domu, żeby samodzielnie zająć oparzelizną, czy skorzystać z usług oschłej i niezważającej na cierpienie uczniów pielęgniarki szkolnej. Ostatecznie wybieram drugą opcję, bo „matka" mogłaby wymyślić dla mnie jakąś karę za spóźnienie się do szkoły i obniżenie autorytetu naszej rodziny.
Podnoszę się do pionu i ruszam w stronę mojego ulubionego więzienia. Poprawiam słuchawki niwelujące wszechobecny zgiełk. Drogę znam na pamięć, w końcu chodzę tędy od ostatnich dziesięciu lat, ale nie zamierzam sprawdzać, czy przeszłabym ją z zamkniętymi oczami. Szanse na to, że by mi się to udało, są równie wysokie co prawdopodobieństwo kolejnego bliskiego spotkania z jakimś pojazdem.
Nie lubię tego miasta, co w mojej sytuacji jest niezaprzeczalną wadą, bo uniemożliwia mi to obranie tego samego toku myślenia, którym posługują się inni mieszkańcy Thetydy. Powinnam wszystko tolerować i niczego nie oceniać. Nie mogę niczego czuć.
Ale czuję.
Spoglądam na szare, przydymione smogiem niebo, które i tak wygląda lepiej niż kilka lat temu. Porównuję. Oni, kiedy patrzą na chmury, po prostu przewidują, że niedługo zacznie padać. Ja zauważam, że nie przepadam za deszczem.
Wieżowce różnią się między sobą tylko kształtem i wysokością. Wszystkie są srebrno-błękitne, absurdalnie duże, a ich twórcy najwidoczniej ścigali się w tym, który pierwszy przebije się przez wszystkie warstwy atmosfery. Tylko, że żaden tego nie zrobił, bo wtedy kilkaset ostatnich pięter byłoby przynajmniej bezużyteczne. Mijam obojętnie kilka jaskrawych sklepików, które męczą swoimi kolorami, ale przyciągają uwagę. Zaglądam tylko do jednego, całkiem blisko szkoły, z szyldem w ślicznym odcieniu pudrowego różu. W tym przypadku jestem stałą klientką. Stale kupuję tu drożdżówki, bo w całym Thydo nie znalazłabym lepszego jedzenia.
Kiedy otwieram szklane drzwi, rozlega się cichy, przyjemny dźwięk dzwonka. Wewnątrz czystego pomieszczenia o ścianach obklejonych tapetą w pastelowych kolorach pachnie świeżym pieczywem. Podchodzę do lady i uśmiecham się do chłopaka o oliwkowej cerze i ciemnych, prawie stykających się z ramionami włosach. Wygląda całkiem uroczo w białym fartuchu.
— Cześć, Raish! — rzucam, wyciągając portfel z niebieskiego plecaka. — Poproszę rogala z czekoladą.
Chłopak odwraca się do mnie plecami, zakłada na dłoń rękawiczkę z folii i zdejmuje zamówienie z półki. Pakuje pieczywo do papierowej torby i podaje mi ją.
— Jeden sanat — podaje cenę, a ja wręczam mu srebrną monetę. — Zamierzasz kiedyś utyć? Jesz to codziennie, a nie zauważyłem, żebyś nabierała dodatkowych kilogramów. Poza tym, co ty znowu zrobiłaś?
— Zamierzasz kiedyś iść do fryzjera? — rzucam w odwecie. Odruchowo dotykam policzka. — Prawie wpadłam pod autobus. Do zobaczenia w szkole!
CZYTASZ
Chwile Chłodu /zakończone/
Science FictionZa kolejnym blokiem, zakrętem, za kolejną uliczką czekają ludzie o beznamiętnych twarzach. Wyprani z emocji, zupełnie zdrowi na umyśle Zimni. Czasem trafisz na Ciepłego. Rozpoznasz go po tym, że nagle wyprostuje brwi i uda obojętność, zgasi iskierki...