Kiedy się budzę, przeznaczam większość swoich sił na to, żeby nie wpaść w panikę. Informacje przelatują przez moją głowę jak banda oszalałych much, dłonie przypominają galaretkę, a nogi odmawiają pełnienia swojej funkcji. Korzystając z faktu, że Raish jeszcze śpi, zwijam się w kulkę i zaczynam odliczać.
Raz, dwa, trzy, głupia dziewczynko, cztery, pięć, weź się w garść, sześć, siedem, osiem, bo w ramach pocieszenia usłyszysz tylko, że dziewięć, dziesięć, jeśli to spalisz, zginiesz.
To dzisiaj: dzień, w którym się przyporządkuję albo spróbuję stąd zwiać i najprawdopodobniej popełnię samobójstwo. Przy czym pierwsza wersja strasznie mi ciąży, a druga mocno trzyma się mojego umysłu.
Zwariowałam.
Rozprostowuję kości, uspokajam rozszalały oddech i idę pod prysznic, żeby tam zdrapać z siebie strach. Letnia woda nieco rozluźnia moje mięśnie, zmywa z twarzy wyraz niepewności. Dygotanie kończyn udaje mi się ukryć w szerokich rękawach ubrania. Nawet palce nie trzęsą się tak strasznie, kiedy zakręcam wodę.
— Zawsze się spieszysz — rzuca Raish, po czym ziewa przeciągle. — A przecież nie masz na co.
— Mogę szybciej mieć to z głowy.
Cholera, cokolwiek się dzisiaj wydarzy, mój świat stanie w płomieniach i zostanie zwęglony.
Jeszcze chwila: bezużyteczna wymiana zdań i uprzejmości, wspólne spożywanie mętnej zupy, a potem znowu idziemy ciemnym korytarzem. Oddycham nieco głębiej, patrzę w dół, żeby ukryć nerwy. Każdy centymetr mojego ciała mrowi nieprzyjemnie.
Trzymaj się, trzpiotko.
Raish pocieszająco ściska moją rękę, jakby wyczuł, że mentalnie się rozpadam. Posyłam mu żałośnie słaby uśmiech, przełykam ość stojącą mi w gardle i wchodzę do sali treningowej.
W lustrze już wyświetla się moje nowe oblicze, Trevyn zajmuje swoje miejsce. Ruchem ręki pokazuje, że powinnam wziąć z niego przykład. Podchodzę bliżej.
— Tak jak zapowiadałem, rozmawiałem z Betryxem — ogłasza trener, patrząc w moją stronę. — Uznał, że musi sam zobaczyć twoje postępy. Jeśli go usatysfakcjonują, umowa zostanie podpisana dzisiaj wieczorem.
Prawie podskakuję, ale tłumię w sobie emocje i zmuszam się do grzecznego przytaknięcia. Szef Granitowej Fortecy będzie oglądał mój trening, a najprawdopodobniej Trevyn nie myśli o transmisji na żywo. W końcu nagrania zawsze może zobaczyć u Cheysona.
— Mam nadzieję, że zafunduję mu wybitne przedstawienie — mówię.
— Jeśli twoja ambicja będzie się utrzymywać na takim poziomie, w konsekwencji zostaniesz nagrodzona.
Koncentruję się na odbiciu: dziewczyna, o wiele niższa i krąglejsza ode mnie. Jej twarz jest okrągła, broda mała, policzki trochę chomicze, cera karmelowa a włosy czarne jak heban.
Drzwi się otwierają i wchodzi przez nie Betryx: jak zwykle wyprostowany i pod krawatem. Staje w takim miejscu, że nie mam szans zobaczyć go w lustrze. Milczy, a ja biorę ciszę za znak, że pora uruchomić machinę.
Tym razem zmieniam się w ułamku sekundy, jakby ktoś odpalił petardę. Ukłucie bólu, transformacja w płomień i nagle cały świat staje się o kilka centymetrów wyższy.
Ktoś klaszcze.
— Dobra robota, Trevyn.
Rozpoznaję głos Betryxa. Kroki, które muszą prowadzić go do lustra. Jestem teraz niższa niż zwykle, jeśli się postaram, znajdę kawałek jego sylwetki w szkle.
CZYTASZ
Chwile Chłodu /zakończone/
Science FictionZa kolejnym blokiem, zakrętem, za kolejną uliczką czekają ludzie o beznamiętnych twarzach. Wyprani z emocji, zupełnie zdrowi na umyśle Zimni. Czasem trafisz na Ciepłego. Rozpoznasz go po tym, że nagle wyprostuje brwi i uda obojętność, zgasi iskierki...