21. Masz to w genach

1.3K 132 47
                                    

Budzi mnie chłód posadzki wyczuwalny na policzku i metaliczny posmak zakrzepłej krwi. Głowę mam ciężką, ale nie na tyle, by się nie podnieść. Wspinam się na drżące od wysiłku ramiona, żeby zwymiotować wszystko, co zalegało na dnie mojego żołądka. Tępy ból rozsadza mi czaszkę, mięśnie zachowują się, jakbym nie ruszała nimi od wieków. Prawie zapominam, jak się oddycha.

Słyszę, jak drzwi skrzypią przy otwarciu i trzaskają przy zamykaniu. Czuję chłodny powiew na karku, więc odruchowo przykładam do niego palce. Naga skóra. Kilka centymetrów wyżej natrafiam na krótkie, miękkie jak wełna kosmyki.

— Cholera, Tee, ktoś będzie musiał to posprzątać i pewnie padnie na mnie — mówi Raish.

Odwracam się w jego stronę w zwolnionym tempie: każdy ruch jest nieprzyjemny. Odnoszę wrażenie, że jakaś tajemnicza istota postanowiła mnie przeżuć i wypluć. Kilka razy. Kilkadziesiąt. W mojej głowie ktoś bawi się karuzelą.

Patrzę na niego nieprzytomnie: opiera się o ścianę w niedbałym geście. Częściowo rozpięty mundur, wojskowe buty i ten satysfakcjonujący ślad siniaka na policzku. Widocznie zdrowo uderzył w ziemię, kiedy pozbawiłam go równowagi.

— Tee? — powtarzam. — Nagle zostałam Tee?

— Teevare Luekastle — poprawia się zgryźliwie. — Przejęzyczyłem się. Albo to była czkawka.

Prycham.

— Nie masz czkawki.

— Już nie.

Podchodzi bliżej, a ja mimowolnie drętwieję. Jego złote oczy błyszczą w półmroku, ale inaczej niż u wszystkich znanych mi złotookich. Dopatruję się w tym spojrzeniu nieznanej mi wcześniej pustki, determinacji podszytej strachem.

Wypukłość w jego kieszeni, wystający kawałek kolby. Broń, tym razem o wiele mniejsza.

— Idź się umyć — rozkazuje.

Dopiero teraz rozglądam się po pomieszczeniu: ciemny kamień, składane łóżko w kącie i ściana, odgradzająca część pokoju, w której musi znajdować się łazienka.

Jeszcze raz przejeżdżam dłonią po karku.

— Co się stało z moimi włosami? — pytam.

Odpowiada mi ton nieznoszący sprzeciwu.

— Idź pod prysznic.

Kiedy wchodzę za ścianę, pojawia się słabe i nieuciążliwe światło. Ściągam z siebie workowaty t-shirt, nagle zauważając cały brud przyklejony do mojego ciała: pył, piach, plamy zakrzepłej krwi. Pozbywając się kolejnych ubrań, ledwo wstrzymuję się od wymiotów.

Mogłabym nie posłuchać, naciskać na odpowiedź, ale pewnie zamiast niej dostałabym w łeb. Poza tym najprawdopodobniej znajdę na to czas, przynajmniej w ciągu następnych kilku kwadransów. A jeśli nie, to ta informacja nie będzie mi już przydatna.

Wydaje mi się, że zanim naprawdę umrę, zdążę odkryć pojęcie śmierci na tysiąc sposobów.

Staję w jaśniejszym kwadracie odznaczającym się wśród ciemnej podłogi. Na moje ramiona spada deszcz letniej wody. Mam tu mydło. I własne ręce, tyle w temacie. Szybko zmywam z siebie brud, zdrapuję resztki strupów.

Kiedy woda przestaje płynąć, Raish wrzuca mi zza ściany skromną bieliznę, buty bez sznurówek i strój równie luźny co poprzedni. Ubieram się w pośpiechu, w międzyczasie głowa trochę przestaje mi ciążyć. Wychodzę do niego ze skórą zaróżowioną od pary.

— Luksus — warczę.

Desash wzdycha, wkładając rękę do wolnej kieszeni.

— Myślałem, że po narkozie będziesz nieco mniej ironiczna niż zwykle.

Chwile Chłodu /zakończone/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz