Nie mogąc skontaktować się z Luke'iem, jego myśli walczyły ze sobą, dając wygrywać coraz go gorszym wersjom zdarzeń. Wysyłając jakieś czterdzieści wiadomości na numer Hemmingsa, postanowił w końcu zadzwonić, ale od razu po wybraniu jego numeru, odezwała się poczta głosowa, co oznaczało tyle, że chłopak ma wyłączony telefon. Upadł na kolana i zaniósł się łzami, nie mając pojęcia, co dzieje się z osobą, którą obdarzył uczuciem, a Jankes, widząc stan swojego właściciela, usiadł koło niego i położył łapę na jego udzie, jakby rozumiał, że Ashton potrzebuje teraz wsparcia. Uderzył pięścią w ziemię przez uczucie bezsilności i niewiedzy, które ogarnęły każdą, najmniejszą komórkę jego ciała. Jego skarb nie dał znaku życia od przeszło trzech godzin, a nawiedzające jego umysł obrazy były coraz czarniejsze. Wplótł palce we włosy i pociągnął za nie mocno, a kolejne krople słonej cieczy uderzyły o drewnianą powierzchnię podłogi. Tak bardzo chciałby teraz powiedzieć Luke'owi, że go kocha i objąć jego ciało, aby schować je przed całym złem tego świata. W jego głowie zaczęło wykwitać również poczucie winy, bo doskonale wiedział, że coś niedobrego dzieje się z chłopakiem, a nie zdołał wyciągnąć z niego co. Może wtedy mógłby mu pomóc rozwiązać ten problem i teraz nie umierałby z bezsilności, klęcząc na ziemi i żałośnie płacząc. Nagle do jego uszu dotarł dźwięk dzwonka jego komórki, na co szybko podniósł się z paneli i odebrał przychodzące połączenie, które jak się okazało było od jego skarba.
Odbierając drżącym głosem połączenie nie spodziewał się usłyszeć od brata Luke'a - Jacka, że Luke jest w szpitalu po próbie samobójczej. Czuł się winny, tak cholernie winny, że nie zdołał go przed tym uchronić i chcąc znaleźć się teraz przy swoim ukochanym, poprosił o adres szpitala, do którego trafił Hemmings. Po otrzymaniu tej informacji, szybko naciągnął buty, chwycił kluczyki od samochodu i kazał Jankesowi zostać, bo pies chyba pomyślał, że Irwin chce go zabrać na spacer.
***
Wbiegł w odpowiedni korytarz, ignorując krzyczące na niego pielęgniarki, każące zwolnić, czego Ashton nie rozumiał. No bo jeżeli osoba, którą kochają, leżała by w szpitalu, to czy nie chciałby dostać się tam jak najszybciej, by być przy niej? Zwolnił dopiero, gdy rozpoznał Bena, który dłuższy czas temu zwrócił mu Jankesa, który siedział z zapewne resztą rodziny Luke'a. Na widok Irwina, podniósł się Jack, domyślając się, że to on i podszedł do jego osoby.
- To ty jesteś Ashton? - Zapytał spokojnym głosem, który był tylko pozorny, zapewne, aby pocieszyć rodzicielkę chłopaka, która wylewała z siebie gorzkie łzy.
- Zgadza się - potwierdził Irwin, czując na sobie spojrzenie pozostałych osób obecnych za placami Jacka. - Co z Luke'iem?
- Przeszedł już płukanie żołądka, jest nieprzytomny i odpoczywa, ale musimy jeszcze trochę poczekać, zanim będziemy mogli do niego wejść - poinformował Hemmings, klepiąc pocieszająco Ashtona po ramieniu, widząc, że ten musiał wcześniej płakać.
- Jack, kto to? - zza Hemmingsa odezwał się damski głos, należący do Liz.
- Rodzinko, to jest Ashton i sądząc po smsach, był blisko z Luke'iem - Irwin przywitał się z członkami rodziny Hemmings i wymusił smutny uśmiech, który zaraz jednak zniknął z jego twarzy.
- Jesteś chłopakiem mojego syna? Tym o którym trochę nam wspominał? - To pytanie padło z ust Andrew, który badał wzrokiem postać Ashtona, który sam nie miał pojęcia, co odpowiedzieć na to pytanie.
- Tak, to ja. Ym, to skomplikowane - podrapał się po karku i siadając na niewygodnym krzesełku koło Bena. - Nie jesteśmy parą, ale chciałbym, żeby w najbliższym czasie tak się stało - wymierzył sobie mentalnego policzka, za swój nagły przypływ szczerości i zarumienił się lekko, przecierając twarz dłonią, aby to ukryć.
- To dzięki tobie Luke się uśmiechał, jestem ci za to tak bardzo wdzięczna - Liz złapała dłoń Ashtona w swoje i pogładziła ją uspokajająco kciukiem, no co Ash posłał jej lekki uśmiech.
- Możecie państwo już wejść do syna - poinformowała jedna z pielęgniarek, patrząc beznamiętnie na Liz i Andrew.
- Idź - kobieta poklepała Ashtona po ramieniu, czym go niemało zdziwiła.
- Ale to wy jesteście jego rodziną, idźcie pierwsi, ja poczekam - zadeklarował Irwin, czując się nieco dziwnie z tą sytuacją.
- A ty jesteś dla niego kimś ważnym, więc masz pierwszeństwo - Liz wstała, a jak Ash uczynił to samo, niemal popchnęła go w stronę sali, w której leżał Luke, aby go zachęcić.
- Dziękuję - powiedział jeszcze posyłając im uśmiech, po czym przekroczył drzwi, a nieskazitelna biel uderzyła w jego oczy.
Spojrzał na łóżko, na którym leżał Luke, a jego serce ścisnęło się na ten widok. Wygrzebał z pamięci obraz chłopaka, na którego jakieś pół roku temu wpadł w sklepie i dopasował go do swojego Luke'a, który leżał bez ruchu w białej pościeli, podpięty do różnych pikających urządzeń. Podszedł do mebla, podsuwając sobie plastikowe krzesełko, a gdy już na nim usiadł, chwycił dłoń Hemmingsa i ucałował jej wierzch, po czym schował ją w swoich nienaturalnie wielkich.
- Hej, Luke - przywitał się Ashton, jedną dłoń kładąc na poduszce obecnej pod głową chłopaka i zaczynając gładzić jego włosy, drugą zaś wciąż dzierżąc dłoń nastolatka. - Nie mam pojęcia, czy mnie teraz słyszysz, ale wiem, że z tego wyjdziesz. Wciąż nie wiem, czemu mi nie powiedziałeś, że coś złego dzieje się w twoim życiu, bo wiedziałem, że tak jest, mimo, że uparcie temu zaprzeczałeś. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mnie wystraszyłeś, szkrabie. Tak cholernie mocno bałem się, że stanie ci się krzywda, która swoją drogą ci się stała, a ja głupi nie potrafiłem cię od niej uchronić. Przepraszam cię za to, skarbie. Tylko błagam, bądź teraz silny i nie zostawiaj mnie tutaj. Wiem, że dasz radę, dałeś już raz, to dasz i kolejny, kochanie. Wierzę w ciebie - Ash uśmiechnął się smutno, gładząc kciukiem dłoń Luke'a. - W tej bieli wyglądasz tak niewinnie, jak prawdziwy aniołek. Doskonale wiem, że ty nie chcesz odchodzić, tylko to wszystko cię przytłoczyło, a ja nie potrafiłem ci pomóc. Jestem taki beznadziejny, wybacz mi. Teraz mnie posłuchaj, jesteś dla mnie zbyt ważny, żebym mógł cię stracić, więc walcz dla nas obydwóch, Lulu. Muszę teraz wyjść, żeby twoja rodzina mogła się z tobą zobaczyć, ale nie martw się, zawsze będę przy tobie - Ashton wstał, całując czoło Luke'a i jeszcze raz składając pocałunek na jego dłoni. - Trzymaj się, mój książę.
Po tych słowach opuścił salę i żegnając się z Hemmingsami, opuścił szpital i udał się do domu, aby posegregować myśli i zebrać w sobie odwagę, by wyznać Luke'owi, co do niego czuje.

CZYTASZ
Guardian &Lashton
FanfictionLuke: Kim jesteś? Nieznany: Nazywaj mnie swoim opiekunem Uwaga! Mogą pojawić się wulgaryzmy i nawiązanie do samobójstwa. Jeżeli myślisz, że kopiowanie Naszych tworów pozostanie bezkarne - mylisz się. Oprócz nękania przez własne sumienie, pamiętaj, ż...