Rozmowa z Cole'em, jakkolwiek nieprzyjemny był bardzo mi pomogła. Możliwość wyrzucenia tego z siebie przed kimś, kto w żadnym stopniu nie osądzałby mnie i doradzał mając na uwadze moje dobro była czymś, czego rzadko doświadczałam. Za rzadko, jeśli o mnie chodziło. Niestety Damon nigdy nie ukrywał, że większość problemów moich i Iron zupełnie go nie obchodziła, ponieważ stanowiła nasze własne wybory, z którymi musiałyśmy się mierzyć, więc przyjąłby moją decyzję w sprawie brata, a przy odrobinie szczęścia oznajmiłby, iż będzie mnie odwiedzać, kiedy już mnie zamknął. Iron za to zaraz miałaby mnóstwo pomysłów na to, jak uciszyć tego dzieciaka i jego rodziców, albo jak mogłabym przedostać się do Kanady czy Meksyku nie zostając złapaną na granicy, co skończyłoby się dla mnie jeszcze gorzej. Pytanie Iron o radę w ważnej sprawie było, jak strzelenie sobie w stopę. Nie dość, iż cholernie bolało to jeszcze samemu się siebie wykańczało. Byłam pewna, iż powiedzenie o piekle wybrukowanym dobrymi chęciami powstało specjalnie dla niej.
- Dzięki - spojrzałam na blondyna z wdzięcznością. - W takich chwilach naprawdę żałuję, że nie jesteśmy rodziną.
- Nie wszystko stracone - zachichotał, po czym posłał mi rozbrajający uśmiech, którym zapewne podrywał kobiety. - Gdybyś za mnie wyszła - nie dokończył, ponieważ przerwał mu mój śmiech.
Cole zawsze potrafił mnie rozbawić, nieważne w jak beznadziejnym nastroju byłam, a żart o nas, jako małżeństwie zawsze się sprawdzał, ponieważ oboje wiedzieliśmy, iż nie wyszłoby z tego w rzeczywistości nic dobrego.
- Nie chciałbym cię wyrzucać - zaczął wstając i poprawił koszulkę, - ale mam trochę pracy.
- W porządku - również wstałam, posyłając w jego stronę uśmiech, którego nie mógł zobaczyć, ponieważ stał już tyłem do mnie otwierając drzwi.
Wróciliśmy do głównej sali, w której pożegnałam się z nim. Opuściłam lokal w lepszym humorze, choć nie mogłam stwierdzić, by nasza rozmowa rozwiązała wszystkie moje problemy i rozwiała wszelkie wątpliwości. W domu za to powitał mnie niecodzienny widok. Obydwoje rodziców siedziało w salonie na kanapie, a Danny zajmował fotel. Mój brat wyglądał, jakby czuł się winny i jednocześnie chciał zniknąć sprzed ich surowego wzroku. Cała trójka odwróciła się w moją stronę słysząc moje kroki.
- Usiądź Elizabeth - powiedziała matka nad wyraz opanowanym tonem.
Uniosłam brew zastanawiając się, co właściwie im się stało, przez co nie zwróciłam uwagi na to, jak mnie nazwała. Usiadłam na podłokietniku fotela, który zajmował brunet.
- Danny powiedział nam o wszystkim - tym razem odezwał się ojciec. On również był wyjątkowo opanowany, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. - Jesteśmy ci winni przeprosiny.
- Za co? - spytałam nie rozumiejąc, o czym oboje mówili.
- Twój brat przyznał się do tego pobicia - wyjaśnił ojciec, a mnie zamurowało.
Danny powiedział im prawdę? Po co? Wbiłam spojrzenie szarych oczu w brata.
- To prawda? - chłopak na moje słowa zacisnął usta w cienką linię i przytaknął. - Odbiło ci? - zwróciłam się do niego wkurzona.
- Elizabeth! - Matka uniosła nieznacznie głos uciszając mnie. - Rozumiem, dlaczego nas okłamaliście, ale twój brat postąpił słusznie przyznając się. Co nie oznacza, iż uniknie kary - dodała wciąż wpatrując się w niego z naganą w zielonych oczach.
Prychnęłam. Miałam ochotę krzyknąć, że to nieprawda. Wykłócać się z nimi, że Danny wcale nie postąpił właściwie i przekonywać, iż to jednak moja wina. Z drugiej strony jednak część mnie skakała właśnie ze szczęścia na wieść o tym, iż nie będę musiała mierzyć się z konsekwencjami nie swojego czynu. Gdybym była teraz sama odetchnęłabym z ulgą i śmiała się z radości. Mocniej ścisnęłam w dłoniach obicie fotela nienawidząc się za zadowolenie z obecnej sytuacji.
CZYTASZ
Dziedzice ognia i popiołów 01: Zdradzeni
RomanceNa niego mówią Rider, ponieważ niczym apokaliptyczny jeździec brnie przed siebie pozostawiając w tyle jedynie krew i łzy. Na nią wołają Bones, ponieważ do celu zmierza choćby po trupach. Oboje zmagają się z przeszłością i własnymi demonami. Jednak m...