●*2.4*●

27 3 0
                                    

- No dalej, ruszać się! – krzyknął mężczyzna kontrolujący ludzi ładujących beczki na statek – Nie mamy wiele czasu!

Cień przemknął po ścianie budynku.

- Ruchy, ruchy! Szef nie lubi spóźnień!

Nagle cisza.

- Max! Larry, Don! Gdzieście poleźli?! – usłyszał a sobą szmer, obrócił się szybko. Mężczyzna z karabinem mający za zadanie go chronić zbliżył się do niego. Stanęli plecami do siebie, krążąc. Nagle cień rzucił się na ochroniarza, powalił go na ziemię, skoczył do drugiego z mężczyzn i uderzył w głowę tak, że ten osunął się na ziemię nieprzytomny. Policja była już w drodze. Batman nie zauważył, że ochroniarz za nim, podniósł się. Mężczyzna spróbował uderzyć, ale nietoperz złapał go za rękę i cisnął nim o ścianę. Nagle zza zakrętu wybiegł policjant, wycelował, pociągnął za spust. Na szczęście nie strzelał zbyt dobrze. Batman jęknął cicho, gdy kula przeszyła jego bok. Miał pecha. W tym miejscu pancerz nie był aż tak mocny. Jednak, szczęście w nieszczęściu, kula nie uszkodziła jego organów wewnętrznych. Złapał się za bok, zatoczył i zaparł o ścianę. Podniósł głowę dysząc ciężko. Wbiegło jeszcze trzech gliniarzy, w tym komisarz Gordon.

- Nie strzelać! – krzyknął.

- Trochę za późno – wysapał Batman stając na nogach. Lewą ręką wciąż przyciskał prawy bok – Ale dzięki za troskę – całe prawe udo miał już we krwi.

- O boże, który cię postrzelił?

- Mniejsza z tym. Która godzina?

- Mniejsza z tym, kto rozwalił ci bok, a ty chcesz wiedzieć, która godzina?! Co, może jeszcze mi powiesz, że pytasz, bo idziesz na bankiet do Wayne'a?! – batman uśmiechnął się mimowolnie.

- Która godzina? – powtórzył pytanie.

- Dochodzi 22. Wyjątkowo wcześnie dzisiaj wstałeś.

- Dobrze, że słońce wcześnie zachodzi.

- Dasz radę samemu wrócić do bazy, czy domu, czy gdzie ty tam wracasz?

- Raczej tak, ale nie dam rady usunąć się niezauważonym.

- Cóż – Gordon spojrzał na gliniarzy – poradzimy sobie sami – gdy obrócił głowę z powrotem batmana już nie było.

Wciąż trzymając się za bok szedł boczną uliczką Gotham. Czuł jak zaczyna brakować mu tchu, krew nie przestawała ciec, a ból stał się nie do zniesienia. Zatrzymał się i oparł wolną ręką o ścianę. Pochylił głowę. Miał do przejścia jeszcze parę dobrych kilometrów. „Nie dam rady" pomyślał „Muszę zadzwonić do Alfreda".

- Alfredzie? – wysyczał do komunikatora „Cholera, nie miało się kiedy zepsuć?". Miał 15 minut, żeby dostać się na drugi koniec miasta, jeśli chciał zdążyć na bal. „Potrzebuję telefonu".

Spojrzał na tablicę z nazwą ulicy. „Haverlay Street... Dwie przecznice stąd jest biuro tej psycholog" przypomniał sobie wizytówkę „Może tam będzie". Ruszył prosto, najszybciej jak mógł. Mijał ulice skąpane w jasnym świetle latarni. Pierwsza przecznica. Wszystko zaczynało mu migać przed oczami. Ból narastał. Druga przecznica. Pięćdziesiąt metrów. Starał się biec. Trzydzieści. Dwadzieścia. Dziesięć. Już tylko pięć, dwa... Padł tuż przed drzwiami budynku. „Dr. Kate White" głosiła tabliczka na drzwiach. Batman podniósł się z trudem. Wszystko wirowało. Namacał i nacisnął dzwonek.

Kate została jak zwykle w biurze dłużej niż powinna, a miała iść na bankiet do Bruce'a Wayne'a. Porządkowała papiery i układała foldery i teczki na półkach. Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. „Kto to może być o tej porze?" pomyślała, poszła otworzyć. Gdy pociągnęła za klamkę batman opierający się o drzwi runął prosto na nią. Wrzasnęła.

- O mój boże, nic ci nie jest? – zapytała zszokowana.

- Daj mi telefon...

- Cholera, co ci się stało?! – spojrzała wystraszona na jego krwawy bok.

- Daj mi ten cholerny telefon!

Szybko podała mu komórkę. Wybrał telefon do Alfreda.

- Paniczu Wayne, wszystko w porządku? – zapytał Alfred

- Nie – odpowiedział głosem pełnym bólu – Ani trochę.

- Gdzie panicz jest? Zaraz przyjadę.

- Trie Street 22...

- Już jadę.

Rozłączył się.

- Posłuchaj – Batman zwrócił się do Kate – Idź na górę, zostaw mnie tutaj.

- Nie mogę cię tak zostawić – powiedziała pomagając mu wstać.

- To pomóż mi wyjść na zewnątrz – lewą ręką chwyciła jego lewy bok, a jego prawą rękę przerzuciła sobie za szyją. Pomogła mu podnieść się całkowicie i wywlekła na dwór.

- Zostaw mnie tu – powiedział leżąc na chodniku.

- D-Dobrze – odpowiedziała szybko i już miała iść, ale w ostatniej chwili odwróciła się i zapytała:

- Mogłeś wejść do każdego domu w okolicy, czemu wybrałeś moje biuro?

- Kiedyś ci powiem... Obiecuje. Idź, szybko – mówienie sprawiało, że ból się potęgował, ale nie zważał na to.

- Łatwo przychodzi ci obiecywać – powiedziała tylko i wbiegła do biura.

Bruce oddychał ciężko i nierówno. Spróbował się podnieść. Obrócił się na bok i podparł łokciem.

Zza zakrętu wyjechał samochód. Zatrzymał się przed biurem, drzwi się otworzyły, ze środka wypadł Alfred. Otworzył tylne drzwi i wciągnął batmana na siedzenie. Zatrzasnął drzwi, wsiadł i odjechał.

Kate siedziała w łazience. Umyła ręce z krwi i ochlapała twarz zimną wodą. Teraz musiała pójść na bal i udawać, że nic się nie stało. Odetchnęła głośno.

- Czas zrobić się na bóstwo – powiedziała do swojego odbicia w lustrze – a potem pójść zabawić się w kopciuszka – uśmiechnęła się.

- Szybko przyjechałeś – wycharczał Bruce podnosząc się na siedzeniu.

- Wiem, wszystkie światła, na których przejeżdżałem były czerwone. Czemu nie zadzwonił panicz komunikatorem?

- Zepsuł się – wyszeptał. Głowa bezwładnie opadła na oparcie fotela, osunął się bezsilnie. 

Batman: Ucieczka. [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz