Charlotte wpadła zdenerwowana do swojego bloku. Instynktownie ruszyła prosto do windy nie zatrzymując się ani na moment. Przeczekała w napięciu niecałą minutę, aż kabina dojedzie na parter. Stała przodem do wejścia i nie docierały do niej żadne bodźce z zewnątrz. W głowie miała pustkę. Nie była pewna czy dobrze postąpiła. Jeszcze raz poddała analizie wszystko co stało się tego wieczoru. Ostatecznie z zamyślenia wyrwał ją dzwonek świadczący o tym, że kabina jest na miejscu. Kiedy tylko drzwi się uchyliły, Charlotte niemal wbiegła do windy.
Nie powinna była podsłuchiwać rozmowy Wilsona z jego ludźmi. Wiedziała, że to się źle skończy, ale strzelanina? To już przesada, zwłaszcza, że nie miała żadnych szans na przeżycie i tylko dzięki okropnemu fartowi udało jej się cało wydostać z budynku. Nie zdążyła się nawet przebrać.
Kiedy tylko winda zatrzymała się na jej piętrze, Charlotte wyleciała z niej jak strzała. Przeszła szybko przez korytarz, co raz poprawiając skąpą spódnicę i uważając, aby nikt jej nie zobaczył.
Weszła do swojego mieszkania i od razu zaryglowała drzwi. Szybko spakowała swoją walizkę, a resztę najważniejszych rzeczy upchnęła do wielkiego pudła. Nie miała czasu żeby zabrać wszystko. Usiadła przy laptopie i odszukała stronę najbliższego lotniska we Francji. Najbliższe znajdowało się w Paryżu, dobre dwie godziny drogi z Lille*. Musiała szybko opuścić kraj.
Najwcześniej odlatujący samolot do USA, w którym było jeszcze miejsce dla niej odlatywał za pięć dni. Lądował w Kalifornii, wtedy Charlotte przypomniała sobie o Louisie. Louis był jej przyjacielem, mieszkał w Kalifornii, a dokładnie w San Jose. On na pewno jej pomoże. W czasie, kiedy będzie czekała na lot zdąży wysłać paczkę ze swoimi rzeczami do hotelu w Kalifornii i zdąży złożyć wypowiedzenie na studiach. Ale co powie znajomym? Nie może zniknąć od tak, ale coś wymyśli. Zarezerwowała bilet na samolot, a kiedy rezerwowała miejsce w hotelu w Kalifornii zadzwonił jej telefon.
Charlotte nie wiedziała czy odebrać. Rozlegający się dźwięk jej dzwonka wzbudził w niej tylko kolejną falę strachu. Obejrzała się nad ramieniem, ale drzwi były zamknięte i nie było szans aby ktoś dostał się do środka. Dzwonek telefonu nie ustawał, więc Charlotte zebrała resztki siły i wzięła telefon w drżące palce, odebrała i podniosła go do ucha. Przełknęła żółć tworzącą się w jej gardle kiedy usłyszała ten okropny, zachrypnięty od cygar głos.
- Charlotte, moja droga. - Usłyszała niski męski głos. Jego właściciel miał jakieś czterdzieści lat na karku, pomijając fakt, że jest jednym z największych mafiosów we Francji. - Moja perełko. Dlaczego tak nagle odeszłaś z pracy? - zapytał z udawanym zatroskaniem były szef Lotty.
Bała się odpowiedzieć. Głos ugrzązł jej w gardle, ale nawet gdyby udało jej się coś wykrztusić głos drżałby jej niemiłosiernie tak jak dłonie. Czuła się jakby połknęła całe opakowanie xanax' u** i popiła to alkoholem. Właściwie przelotnie rozważała takie wyjście. Przynajmniej umarłaby z własnej ręki, a nie zostałaby zamordowana. Niestety zbyt lubi swoje życie, aby zrezygnować z niego tak łatwo.
- Mama cię nie uczyła, że nie ładnie jest podsłuchiwać? - kontynuował Wilson. Trafił w czuły punkt, Lotty nie pamiętała nawet swojej matki. - Dobrze, że teraz przynajmniej znasz prawdę o jej śmierci, chociaż i tak nie całą. To ja ją sprzątnąłem, w przeciwieństwie do ciebie nie zginęła za ciekawość a za donoszenie na swoich. Jesteś zwykłą ścierą jak twoja matka. Z drugiej strony to całkiem zabawna historia wiesz? - Roześmiał się. - Przeglądam sobie nagrania z monitoringu i patrzę, a jakaś mała gnida stoi pod drzwiami mojego gabinetu i podsłuchuje. Sprawdziłem cię i wyszło na to, że znałem twoją matkę, uwierzyłabyś?! - Głos Wilsona stał się ostry niczym żyletka. - Zrobię z tobą to samo co z twoją matką, a to że wyjedziesz z kraju w ogóle ci nie pomoże.
- Czego wy ode mnie chcecie?! - Wykrzyknęła Lotty, przynajmniej próbowała krzyczeć ale głos miała słaby i wyszedł z niej tylko chorobliwy pisk. - Przecież ja nic od was nie chcę, nie pójdę na policję!
Czuła, że zaraz nie wytrzyma i tama od powstrzymywanych łez pęknie. Wilson zaśmiał się odrażająco.
- Twoja matka też tak śpiewała jak już przyłożyłem jej lufę do skroni. Słuchaj mała. - Wilson ściszył nieco głos, ale wzmocnił ton przez co jego słowa odbijały się echem w umyśle Charlotte. - Nie jestem idiotą, zresztą spróbuj mnie zrozumieć. - Powiedział potulnie. - Przy takich interesach nikomu nie mogę ufać, a zwłaszcza zdzirom, które kręcą tyłkiem na rurze, żeby spłacić studia. Nic na mnie nie masz i nikt nic nie znajdzie. Możesz liczyć na to, że niedługo odwiedzą cię moi znajomi.
Rozłączył się, a Lotty już dłużej nie mogła wytrzymać i pojedyncze, słone krople coraz częściej spływały po jej policzkach.
* Miasto we Francji
** Leki psychotropowe
CZYTASZ
Czarna Orchidea
ActionCharlotte, dziewczyna, która dowiedziała się zbyt wiele. Gnana niebezpieczeństwem musi uciekać z rodzinnej Francji do San Jose w USA. Ale nawet wyjazd za granice nie pomaga jej uniknąć zagrożenia. Postanawia, więc wziąć sprawy w swoje ręce. Wydawało...