Rozdział 3.3

29 5 9
                                    


     - Dzień dobry panno Bergeon - wesoło powitał mnie Louis.

     - Hej Louis - odpowiedziałam i odwzajemniłam uśmiech. - Nie jesteś dziś w pracy?

     - Mam dzisiaj wolne, zjesz tosty? - pokiwałam głową na tak, więc Louis wstał i wstawił chleb do tostera. - Powiesz mi może po co byłaś wczoraj w moim pokoju? - Uśmiechnął się i wziął kęsa swojego tosta z nutellą.

     - Nie mogłam zasnąć - skłamałam gładko i usiadłam przy stole.

     - A czemu mówiłaś, że jesteś Lilian? - Louis nie mógł ukryć rozbawienia.

     Odwzajemniłam się krzywym uśmiechem. Czyli wszystko pamięta?

     - Przesłyszało ci się, bo powiedziałam „Lotty", a nie „Lilian". Musisz być w niej zakochany po uszy bo tracisz zmysły - powiedziałam i postukałam się znacząco w czoło.

     - Nie zaprzeczę - Lou uśmiechnął się tajemniczo. - Masz jakieś plany na dzisiaj?

     - Pójdę się przejść. Sama.- Po tych słowach zauważyłam grymas niezadowolenia na twarzy Louisa. - Tym razem będę bardziej uważna i zabiorę berettę.

     - Poszedł bym z tobą, ale mam trochę do załatwienia na mieście.

     - Nie szkodzi dam radę.

     Louis przyniósł mi tosty i zaczął smarować je nutellą. Czyżbym była niepełnosprawna?

     - Wieczorem spotkamy się z Lilian, chce poznać dziewczynę z którą sypiam przez ścianę. - Louis wywrócił oczami. - Jest trochę zazdrosna. Pojedziemy na kolację do restauracji i mam prośbę żebyś była miła.

     - Da się zrobić - rzuciłam sepleniąc, bo przeżuwałam akurat mojego tosta.

     - Ja wychodzę.

     Louis złapał teczkę, włożył całego tosta do buzi i wychodząc pomachał mi na do widzenia. I tyle go widziałam.

     Dokończyłam śniadanie i poszłam się przygotować do wyjścia. Założyłam zwiewną bluzkę na ramiączka i standardowo krótkie spodenki. Z włosów zrobiłam dwa warkocze, dzięki którym wyglądałam młodziej i uroczo - tak mi się przynajmniej wydaje. Włożyłam do torebki berettę i wyszłam z domu zamykając go za sobą na klucz.

     Po piętnastu minutach byłam już w autobusie, a moja droga na ulicę, przy której stał blok Josepha trwała jakieś dwadzieścia minut. Wysiadłam na przystanku i aby dojść do właściwego bloku musiałam przejść jeszcze kawałek drogi.

     Ulica, po której szłam nie wyglądała zbytnio bogato. Porozwalane śmieci na drodze i poprzewracane kosze, a uroku temu wszystkiemu dodawały myszy biegające po zaułkach między blokami. To był dziwny widok zważając na to, że chodziło tędy sporo ludzi.

     W końcu wszyscy nagle się jakby rozproszyli, a może po prostu weszłam na teren jednej z tych ,, gorszych" dzielnic. Cały czas miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. W biały dzień raczej nikt nie zacząłby do mnie strzelać. Prawda?

     Zaczęłam się nerwowo oglądać na wszystkie strony.Chociaż ulice były puste, coraz bardziej zaczynałam wątpić w to, że jestem bezpieczna. Wejścia do bloków chroni zamek na kod, więc nie zdołałabym się schronić, tak jak wtedy kiedy uratowała mnie ta mała Laura.

     Kiedy przechodziłam pod balkonem jednego z bloków, nagle coś wielkiego upadło za mną. Odwróciłam się na pięcie i zobaczyłam, że był to worek na śmieci wypełniony szklanymi butelkami, które w skutek uderzenia rozbiły się na tysiące elementów. Gdyby trafiły we mnie to pewnie moja głowa by się rozbiła... Zanim zrozumiałam o co chodzi o włos od mnie upadł kolejny worek. Odskoczyłam w bok jak poparzona i spojrzałam w górę. Zobaczyłam nad sobą mężczyznę, który mierzył w moją stronę pistoletem. Był to szatyn z twarzą przysłoniętą bandaną. Odblokował zamek i przyłożył palec na język spustowy.

     Dlaczego jeszcze stoję w miejscu?

     W jednej sekundzie wyrwałam na przód aby uciec jak najdalej od balkonu. Po chwili usłyszałam jak mężczyzna zbiega po drabinie przeciwpożarowej. Zaczęłam uciekać, ale czułam, że to bez sensu. W biegu zaczęłam szukać w torebce swojej beretty, a napastnik oddał pierwsze dwa strzały. Moja torebka to chyba jakiś żart. Nic nigdy w niej nie mogę znaleźć. W końcu wydobyłam pistolet z torebki, odblokowałam zamek oraz kurek i biegnąc odwróciłam się aby oddać niecelny strzał. Taki manewr podczas biegu na lekcji wychowania fizycznego by mi się nie udał... za to zaliczyłabym glebę, więc cieszę się, że jeszcze biegnę.

     Mężczyzna wyglądał na zdziwionego tym, że posiadam broń.

     Do bloku Josepha zostało jeszcze jakieś sześćdziesiąt metrów i modliłam się w duchu, żeby chłopak był w domu.

     W końcu udało mi się dobiec pod blok i szybko kucnęłam za koszem na śmieci stojącym pod przejściem. Mężczyzna cały czas biegł za mną oddając strzały. Musiałam oszczędzać magazynek bo nie wzięłam drugiego na zmianę. No cóż, nie przewidziałam, że ktoś naprawdę mnie zaatakuje!

     Oddałam strzał w stronę napastnika, który również ukrył się za kontenerem stojącym po drugiej stronie ulicy. Wstałam, podskoczyłam do drzwi i szybko wybrałam numer mieszkania Josepha.

     - Błagam odbierz! - krzyknęłam zrozpaczona i w tym samym momencie ktoś odebrał telefon.

     Facet strzelił do mnie dwa razy, na co ja odpowiedziałam strzałem. Zaraz tu umrę! Umrę i okradną mnie bezdomni!

     Na myśl, że moje ciało będzie tu leżeć zdane na łaskę bezdomnych zaczęłam walić w drzwi pięściami.

     - Kto? - rozległ się męski głos w interkomie.

     - Joseph otwórz! - krzyknęłam poprzez łzy.

     - Charlotte? Jak mnie znalazłaś?!

     - Otwieraj do cholery! - rzuciłam ostro.

     Nagle usłyszałam dźwięk odblokowywanych drzwi i szybko wbiegłam na klatkę. Napastnik strzelił jeszcze trzy razy w szybę drzwi, ale ja wbiegałam już po schodach. Poczułam się jak w niebie. Pobiegłam na piętro i ujrzałam wystraszonego Josepha w drzwiach. Zauważyłam, że zaniepokojony patrzy na moje ramię. Dopiero kiedy adrenalina w moim organizmie opadła, poczułam lekki ból. Spojrzałam na moje ramę i otworzyłam szerzej oczy.

     No tego Louis mi nie podaruje. 

Czarna OrchideaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz