Rozdział 5.1

33 5 2
                                    

     Obudziłam się następnego dnia i z nadzieją od razu spojrzałam na krzesło stojące obok mnie. Niestety, nie było tam Josepha tylko Louis. Niestety? Do głowy wparowało mi nagle wspomnienie z wczoraj, a zaraz po nim masa pytań.

     Pocałował mnie w skroń. To urocze i muszę przyznać, że przyjemniej mi się po tym spało. Ale dlaczego to zrobił? Zaskoczył mnie tym nagłym aktem czułości. Co to mogło znaczyć?

     - Hej maleńka, jak się spało? - zapytał z troską Louis.

     Tym samym wyrwał mnie z rozmyślania i zdałam sobie sprawę, że przez cały czas się na niego patrzyłam.

     - Właściwie to dobrze - odpowiedziałam z uśmiechem. - Nawet się wyspałam.

     - To świetnie. Mam dla ciebie dobre wieści. - Kiwnęłam mu głową, więc po chwili kontynuował. - Dzwonił do mnie Smith i przejrzeli już wszystkie nagrania z monitoringu. Gdzieniegdzie chwilami facet był nieostrożny i zostawił po sobie trochę śladów, więc sądzę, że to kwestia czasu, aż...

     - Mhm... - mruknęłam nie do końca pewna czy tak łatwo pójdzie im złapanie tego zwyrola. Ale pozostało mi zaufać Louisowi.

     - Taaa... umm a druga dobra wiadomość jest taka, że jutro możesz zostać wypisana.

     - Tyle dobrego - powiedziałam uśmiechając się lekko. - Już nie mogę tu usiedzieć.

     Na potwierdzenie moich słów poruszyłam zabawnie tyłkiem na materacu, na co oboje zaczęliśmy się śmiać.

     - To może masz ochotę wyjść przed szpital? Świerze powietrze dobrze ci zrobi - powiedział i już wstał z krzesła, co oznaczało, że nie ważne co powiem i tak pójdziemy. Kochany Lou...

***

     Weszłam do domu i od razu skierowałam się prosto do mojego pokoju. Poważnie zastanawiam się czy jeszcze kiedykolwiek opuszczę mieszkanie Louisa. To jedyne miejsce, w którym czuję się teraz bezpiecznie. 

     Zaszłam do pokoju i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to piękna papierowa torba z jakiegoś butiku. Podeszłam i zajrzałam do środka. 

- Uznałem, że może ci się to przydać - powiedział Louis opierając się o futrynę drzwi.

     Wszedł do pomieszczenia i obok torby postawił pudełko na buty, po czym usiadł na krześle naprzeciwko mnie. Spojrzałam na niego zdziwiona. W torebce była piękna suknia wieczorowa. Wzięłam do ręki torebkę i po chwili wyjęłam z niej sukienkę.

     Krwistoczerwona, bez ramion, z prostym dekoltem. Z przodu suknia była krótsza, tak, że odsłaniała nogi od kolan i stopniowo się wydłużała tak, że z tyłu sięgała do ziemi. Ale po co mi ta suknia?

- Ale Louis, ja nie mogę jej wziąć - wyszeptałam z pewnym zawodem. - Musiała być bardzo droga.

- Potraktuj ją jako prezent, chyba nie myślisz, że wezmę cię do eleganckiej restauracji ubraną w dżinsy i top. - Uśmiechnął się niemal po ojcowsku. 

     - Stop. Do restauracji? Po co? 

     Nawet nie ukrywałam zdziwienia. Co on znowu kombinuje?

     - Mieliśmy iść na kolację z Lilian przed twoim wypadkiem pamiętasz? A teraz wychodzę, a ty masz się przygotować. Zrób z siebie boginię i nie chcę już słyszeć jęków typu „Nie mogę wziąć tej sukienki" - powiedział z lekkim śmiechem.

     Wyszedł, a ja poszłam do łazienki wziąć prysznic i zrobić się na "boginię". Wróciłam do pokoju po jakiejś godzinie. Włosy upięłam w kok i wypuściłam wolno parę pasm. Pomalowałam oczy, nałożyłam jasnoszary cień do powiek, a usta pomalowałam matową, ciemno-bordową szminką. Nałożyłam małe, okrągłe, czarne kolczyki wykonane z małych kryształków a do tego naszyjnik w kształcie orchidei, który dostała od ciotki przed śmiercią. Naszyjnik był wykonany z oksydowanego srebra, ozdobiony gdzieniegdzie czarnymi kryształami.

     Stanęłam przed ogromnym lustrem w łazience aby dobrze się sobie przyjrzeć. W tej sukni naprawdę prezentowałam się wspaniale. Louisowi opadnie szczęka.

     Wyszłam z łazienki i skierowałam się do kuchni w poszukiwaniu przyjaciela. Moje czarne szpilki miały jakieś piętnaście centymetrów i były na niewielkiej platformie, wykonane z zamszu. Musiałam przyznać, że były bardzo wygodne. Teraz stukały uwodzicielsko po płytkach na korytarzu.

     Louis akurat wiązał muchę na szyi kiedy weszłam do kuchni ponętnie kołysząc biodrami. Podeszłam do Lou i wykonałam obrót wokół własnej osi chcąc się zaprezentować. Louis pogwizdał z uznaniem.

     - Istna Afrodyta. - Uśmiechnął się szeroko i podał mi muszkę. - A teraz pomóż założyć mi to badziewie.

     Szybko założyłam Louisowi muszkę i poszłam spakować torebkę. Wróciłam do pokoju i kolejno zaczęłam wrzucać do torebki najpotrzebniejsze rzeczy: chusteczki, szminka, flakonik perfum, tusz do rzęs, telefon, lustereczko, gumy do żucia i oczywiście beretta, z którą postanowiłam się już nigdy nie rozstawać.

     - Lotty wychodzimy! - krzyknął Lou z kuchni. - Zamknij drzwi, a ja wyprowadzę samochód!

     Wzięłam torebkę i skierowałam się do wyjścia. Zamknęłam drzwi i ruszyłam do Audi stojącego już na podjeździe. Usiadłam z przodu, a po chwili byliśmy już na ulicy, a Lou zręcznie wyprzedzał ludzi wracających z pracy do domu. Lilian miała przyjechać swoim samochodem, więc nie musieliśmy po nią zajeżdżać. Po jakichś dwudziestu minutach znaleźliśmy się na parkingu przed restauracją.

     Louis wyskoczył z samochodu, aby otworzyć mi drzwi. Kiedy wysiadłam moim oczom ukazał się ogromny, biały budynek. Marmurowe schody prowadziły do wejścia, przed którym znajdował się taras. Piękne marmurowe kolumny wspierały daszek tarasu. Przed budynkiem rozciągał się cudowny ogród, w którym znajdowały się przepiękne rzeźby z żywopłotu, i dwie ogromne fontanny. Przy kostce prowadzącej do marmurowych schodów po obu stronach świeciły różnymi kolorami światła LED' owe. Po prawej części ogrodu patrząc od parkingu było małe jeziorko, po którym pływały kaczki, a od którego odchodziła mini rzeczka. Przez rzeczkę można było przejść mostem i usiąść po drugiej stronie jeziorka na ławce.

     Z ogromnym podziwem oglądałam piękny ogród. Restauracja z zewnątrz prezentowała się wspaniale i wręcz nie mogłam się doczekać, aż wejdziemy do środka.

     - I jak ci się podoba? - zapytał Lou widząc mój zachwyt.

     - Jest cudownie. - Uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam na swojego przyjaciela. - Chociaż nie jest tak pięknie jak u nas we Francji.

     - Lilian czeka już w środku, wejdziemy?

     Kiwnęła głową i Lou podstawił mi swoje ramię po czym oboje ruszyliśmy w stronę wejścia. 

Niestety nie mogłam się domyślić, że coś może się stać. Takie moje szczęście.

Czarna OrchideaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz