Rozdział 4.2

36 7 17
                                    

No to zaczynamy przedstawienie dla sąsiadów.

Wywróciłam oczami i już miałam rzucić jakimś tekstem, którego prawdopodobnie żałowałaby do końca życie, ale do rozmowy wtrącił się Joseph. Już mu współczuję.

Zaczynałem mieć dość tego gadania Naviera, więc postanowiłem mu podokuczać. Bo przecież nie byłbym sobą gdybym przepuścił taką okazję.

- Nie chcę się wtrącać ale...- Louis spojrzał na Josepha, a z oczu ciskały mu błyskawice. Ja również spojrzałam na niego z niedowierzaniem, ale opanowałam już emocje, poluzowałam żelazny chwyt dłoni Millera i zaczęłam się nawet lekko ironicznie uśmiechać.

Wiedziałam, że Louis wybuchnie i mnie ta sytuacja bawiła chyba tak samo jak Josepha.

- To się do cholery nie wtrącaj - warknął Louis.

- Sierżancie skąd te nerwy? - zapytał z kpiną w głosie. - Chciałem zapytać dlaczego nie zapytasz Charlotte o to, co jej się stało w ramię, tylko się nad nami pastwisz.

Louis dopiero teraz spostrzegł, że mam zabandażowane ramię. Spostrzegawczość chyba nigdy nie była jego mocną stroną. Musiało mu się zrobić głupio bo odetchnął głęboko i odezwał się już spokojniejszym tonem.

- Racja, przepraszam - powiedział i podrapał się po czole. - Co ci się stało? Znowu ktoś... no wiesz - przerwał nagle bo nie wiedział, że Jose już o wszystkim wie.

- Tak, strzelali do mnie. - Lou otaksował Josepha bacznym spojrzeniem, który na wzmiankę o strzelaninie w ogóle nie zareagował. - Jose pomógł mi, opatrzył mi ranę i takie tam.

Bang bang Louisku! Uratowałem jej życie, więc trochę szacunku proszę.

- Mhm... Jedziemy do szpitala - zakomunikował Lou.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Josepha, który uśmiechnął się do mnie triumfalnie.

Uśmiechnąłem się triumfująco do Charlotte. Musiała iść do szpitala, mówiłem, ale kto by mnie tam słuchał.

- Ale mi nic nie jest! - zaprotestowałam.

- Że co? Masz rozwalone ramie, a bandaż, który w zwyczaju ma być białym jest czerwony i cieknie z niego ciurkiem krew! - wydarł się Louis.

Oho, ale się nerwusek z niego zrobił. Stanęłam przodem do Josepha i przytuliłam go na pożegnanie. Louisowi na ten widok omal oczy nie wyskoczyły z orbit w dodatku miałam wrażenie, że zaraz puści pawia.

- Napiszę ci co i jak - wyszeptałam mu do ucha i ruszyłam w stronę domu.

Stałem tak chwilę zdezorientowany. Jak Lotty zamierza napisać skoro nie ma mojego numeru? Ale przecież ma moje akta, w których na pewno jest mój numer. Zostałem sam na sam z Louisem i siłą się powstrzymywałem, żeby nie przywalić mu w twarz. To będzie ciężka rozmowa.

- Czego chcesz od Lotty skazańcu?

Louis nie patyczkował się, od razu przeszedł do konkretów. Stanął szeroko na nogach i założył ręce na klatce piersiowej.

- Ona ma imię Charlotte - poprawiłem go. Nie powiem, że nie chciałem go wyprowadzić z równowagi. Bo chciałem to zrobić i to bardzo. - Nic od niej nie chcę, jeżeli już to raczej ona chce czegoś ode mnie.

Również skrzyżowałem ręce na piersi i przyjąłem pogardliwy wyraz twarzy. Louis prychnął z poirytowania i przewrócił oczami.

- Czego ona niby może od ciebie chcieć?

Czarna OrchideaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz