6.

6K 316 36
                                    

Michał

Nie mogłem zasnąć. Było już grubo po północy,  kiedy zmęczony przewracaniem się z boku na bok i wpatrywaniem w sufit postanowiłem wstać i zaparzyć sobie herbaty. Usiadłem na łóżku i po omacku sięgnąłem po telefon,  który leżał na nocnym stoliku. Jasne światło wyświetlacza raziło moje oczy, kiedy próbowałem kolejny raz tej nocy zadzwonić do Marty.

- Wybrany abonent jest w tym momencie nieosiągalny. .. - dzwięczało w słuchawce. 

Przeklnąłem siarczyscie pod nosem i odłożyłem telefon, ostatnią siłą woli powstrzymując się, by nim nie rzucić o ścianę. Wziąłem kulę i ocieżałym krokiem, udałem się do kuchni. Zapaliłam światło tuż nad okapem i wstawiłem wodę. Z zapatrzenia w puszkę po herbacie, wyrwało mnie ciche pukanie do wejściowych drzwi, które z każdą chwilą przybierało na sile. Podszedłem pod drzwi. Pukanie ucichło. Odszedłem od drzwi.

- Tygodniowi imprezowicze - pomyślałem wracając do kuchni.
Woda na nowo zawrzała w elektrycznym czajniku,  a pukanie do drzwi znów się powtórzyło i przybrało na sile. Chciałem je zignorować, jednak będąc znów pod drzwiami usłyszałem znajomy głos. Z rozmachem otworzyłem drzwi, a ręka  łysego i tęgiego  mężczyzny zawisła w powietrzu.

- Pan Pogodziński?  - zapytał niepewnie, a wyłupiaste i głęboko osadzone oczy, skierował w głąb ciemnego mieszkania.

- A co? - odparłem niezbyt uprzejmie,  poprawiając czarny szlafrok, którego wiązanie wciąż się przesuwało,  rozglądając się po oświetlonej klatce.

- To - wskazał na siedząca przy sukulencie Martę.  Włosy miała potargane, makijaż rozmazany, a w ręku kurczowo trzymała smycz do której przywiązany był pies. Tuż obok niej stała w doniczce okazała juka,  której wysokie i szerokie liście, prawie zasłaniały jej całą postać.

- O Misiu - powiedziała z radością w głosie,  z trudem podnosząc się z zimnej posadzki. - Jesteśmy w domu Figa - mówiła już w kierunku psa, który siłą wepchnął się do wnętrza mojego mieszkania, a tuż za nim chwiejnym krokiem - Marta.

- To Misiu zapłaci - odezwał się z drwiną w głosie  łysy. - Będzie jakiejś trzystapięćdziesiąt złotych - powiedział znów gapiąc się w już oświetlony korytarz, gdzie Marta próbowała ściągnąć niebotycznie wysokie obcasy.

- Trzysta pięćdziesiąt? - powtórzyłem? - Pan ją z Krakowa wiozłeś? - dopytywałam,  szukając we wnętrzu płaszcza - portfela.

- Z Krakowa czy nie .. zarzygała mi pół taksówki - odciął się, kierując wzrok na wypiętą pupę Marty  w obcisłej i zdecydowanie zbyt krótkiej spódniczce. - Później sama nie wiedziała dokąd chce jechać - kontynuował obserwując jak wyciągam gotówkę - najpierw na Grobla, później na Cesarską,  a na końcu Panie - pierwszy raz spojrzał na mnie - to po tej ulicy krążyłem pół godziny.. bo nie pamiętała numeru .. szczęście,  że Pan taki popularny - podsumował taksówkarz - bo bym tu do rana jeździł .. - dokończył.

- Dwieście - odpowiedziałem wręczając gotówkę do ręki - znam wasze stawki..

- Niech tak będzie. Zarzygała siedzenia, a  to i tak nic w porównaniu z zarzyganym dywanem  - zaśmiał się patrząc jak Marta przewróciła się  na jasny dywan w korytarzu.

Zamknąłem gwałtownie drzwi wścibskiemu  taksówkarzowi  i stanąłem obok Marty. Podniosła głowę, jasne włosy odrzuciła z twarzy, a wierzchem dłoni przetarła wysuszone usta.

- No to jestem! - powiedziała z pijacką euforią, wstając z kolan.

- Martwiłem się o Ciebie - powiedziałem łagodnie,  obserwując jak opiera się o ścianę i próbuje ściągnąć drugiego buta.

W połowie drogi do szczęściaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz