19.

3.8K 220 19
                                    

Rozdział dedykowany Fallen_Angel745 za radość i entuzjazm, jaki okazuje przy powiadomieniu o nowym rozdziale.

Z sztucznym uśmiechem na ustach  i fałszywą pewnością siebie , przekroczyłam próg oddziału onkologicznego szpitala im . Św Anny. Usiadłam na jednym z wolnych krzeseł przestronnej poczekalni, między oddziałami i na ubłocone buty, założyłam foliowe ochraniacze.  Ręką przetarłam mokrą twarz i w myślach podziękowałam Bogu - za deszcz - który doskonale maskował moje łzy. Poprawiłam zwichrzone włosy , a czarny płaszcz spryskałam resztką waniliowych perfum nim nacisnęłam dzwonek interkomu. Cisza po drugiej stronie aparatu była nieznośna i lawinowo uruchamiała w mojej głowie - najgorszy scenariusz. Kolejny raz nacisnęłam zaśniedziały przycisk aparatu, gdy nagle drzwi się otworzyły, a w progu stanął mój ojciec. Siwe i przerzedzone włosy miał zaczesane do tyłu, twarz opuchniętą , a pod oczami - ciemne bruzdy. W ręku  kurczowo trzymał czarny kaszkiet, a drugą podtrzymywał ledwo stojącą matkę .

    —  Czeka na ciebie    —  odezwała się  jako pierwsza matka, zapłakaną twarz chowając w rękaw ojcowskiego płaszcza — jak zwykle o czasie — dodała kąśliwie podnosząc zaszklone oczy ,i z pogardą w spojrzeniu lustrując całą moją sylwetkę - wzrok zatrzymując na czerwonej apaszce owiniętej wokół mojej szyi. 

    — Przecież nie umarła!— syknęłam przez zaciśnięte zęby, ledwo powstrzymując narastającą we mnie złość i jeszcze bardziej eksponując czerwony materiał.

    —  Co ja takiego zrobiłam?!   — powiedziała z żalem , rozmazując starannie wykonany makijaż wokół oczu— Gdzie popełniłam błąd?— pytała retorycznie spoglądając na moje zziębnięte  palce prawej  dłoni, na których nie dostrzegła obrączki. 

    —  Życie   — odpowiedziałam z bezczelnym uśmiechem na ustach.

    —  Wcale się nie dziwię Dominikowi — syknęła po raz kolejny w bezsilnej złości, wpatrując się w zmęczoną twarz ojca i szukając w nim sojusznika w naszej prywatnej wojnie — jesteś....    

Wpatrywała się we mnie z nieskrywanym żalem , albo rozgoryczanie. Nerwowo poprawiała rzadkie i czarne włosy, które wysuwały się z nędznego upięcia , a ręką  gładziła czarny materiał swetra, który marszczył się wokół szerokiej linii bioder.  Zacisnęła wąskie usta, lekko przygryzając ich dolną wargę i głośno westchnęła, by na powrót wymownie spojrzeć na mój strój.  

  — Pytała o ciebie   —  wtrącił spokojnie  tato, biorąc głęboki wdech i siłą powstrzymując kolejne łzy — chyba chce się z tobą pożegnać  — dodał łamiącym się głosem, posyłając matce pełne dezaprobaty  spojrzenie.

Przytrzymał mi drzwi i zanim te zamknęły się za mną na dobre, rzucił krótkim:

    — Przyjdziemy jutro.

Założył czapkę na głowę, szepnął jeszcze coś płaczącej w głos matce i powolnym krokiem ruszyli w kierunku windy. Stałam tak jeszcze chwilę, nim obydwoje nie zniknęli za skrzydłem dźwigu. Wierzchem dłoni przetarłam załzawione oczy i kolejnym tego dnia, pozorowanym uśmiechem na siłę przyklejonym do ust, ruszyłam w kierunku sali na której leżała moja siostra.

Sala była jasna i mała. Z starannie zaścielonymi  łóżkami - z których jedno zajmowała Luiza - bardziej przypominała akademik niż salę chorych. Na wprost wejścia znajdowało się duże okno, które mimo wczesnej pory zasłonięte było roletą. Na przeciw łózek znajdował się mały odbiornik telewizyjny z włączonym programem muzycznym. Sięgnęłam po leżący na pustym łóżku pilot i wyłączyłam telewizor. Spojrzałam na śpiącą siostrę, podłączoną do kroplówki i aparatu z tlenem, zagryzając wierzch dłoni, by nie obudzić jej swoim krzykiem. Pogładziłam ręką jej łysą głowę, pełną strupów i usiadłam na łóżku.

  —  Nie gap się      —  wysapała z trudem łapiąc oddech z lekkim grymasem na spierzchniętych wargach, poprawiając wąż z tlenem. Próbowała się podnieść , jednak kiedy wsparła się na łokciach , jej wątłe ciało bezwiednie opadło na jasną pościel —  Cholera!  — przeklnęła pod nosem  — po tylu latach ćwiczeń z Chodakowską , powinnam być bardziej gibka — zażartowała — a tu kurwa człowiek sika przez rurkę — dokończyła , odkrywając pościel i wskazując na założony cewnik, którego pusty wąż, łączył się z workiem tuż przy tylnym oparciu szpitalnego łózka. 

   — Jak się czujesz?   —  zapytałam całując jej blady policzek i poprawiając wciąż osuwającą się poduszkę.

   —  Ja umieram  —  odpowiedziała spokojnie, spoglądając na wkłuty w lewy nadgarstek wenflon i z pewnego rodzaju czułością obracając igłę wkłutą pod przeźroczystą już skórę, pełną wybroczyn.

  — Luiza — próbowałam zaprotestować, by chyba bardziej siebie niż ją przekonać, do tego,że to co widzę, nie jest tym na co wygląda  —  jesteś po prostu słabsza— wciąż przekonywałam — wyjdziesz z tego — zawiesiłam głos — zobaczysz —  dodałam z pewnością.

  —  Do Świętego Piotra — przerwała nagle —  spójrz — wskazała kolejny raz na cewnik, który tylko w jednej trzeciej swojej wielkości był zapełniony moczem— nerki już nie pracują..

  —  Ale ...

 —  Za chwilę będę miała problem z oddychaniem .. będę się dusić albo spać, a i mój oddech będzie płytki —  tłumaczyła nienaturalnie spokojnym głosem , gładząc moją rękę zaciśniętą wokół metalowej barierki łóżka — później krew przestanie krążyć . Już teraz  są jakieś problemy, bo na przemian mi zimno i gorąco — dodała na okrywając się kołdrą — szczególnie źle znoszę kroplówki .  Jak myślisz, może im powiem, żeby mi ich nie podłączali? —  spytała z retorycznie z nadzieją wpatrując się w moje oczy.

  —  Ja... nie wiem —  powiedziałam łamiącym się głosem, nie mogąc opanować łez i wybuchając głośnym spazmatycznym płaczem.

  —  Nie płacz  —  wydusiła przez łzy Luiza — wybrańcy bogów umierają młodo — dokończyła przytulając mnie do siebie. 

Tuliła mnie do siebie w milczeniu. Obie płakałyśmy, świadome końca, który zbliża się nieubłagalnie. Trwałyśmy tak dłuższą chwilę, kiedy Luiza gwałtownie odepchnęła mnie od siebie i ocierając łzy powiedziała:

  —  Mam do ciebie trzy prośby — zaczęła , kiedy ja oszołomiona jej nagłą zmianą zachowania — ocierałam łzy, kiwając tylko mimowolnie głową.  —  Po pierwsze : dopilnuj bym przyjęła ostatni sakrament. Nie chcę by Bóg patrzył na mnie krzywo, kiedy w końcu tam dotrę.

Kiwnęłam głową i roześmiałam się na słowa siostry, która również śmiała się już teraz w głos.

—  Po drugie — kontynuowała już leżąc i znów ciężko oddychając — przywieź mi Kubę. Chcę się z nim pożegnać.. nie zdążyłam— urwała nagle się krztusząc i próbując podnieść z niewygodnej pozycji. — Nie wiem czy przepisy na to pozwalają, ale...

  —  Obiecuję  —  tym razem to ja przerwałam, z czułością poprawiając zawinięty koc , wokół opuchniętych nóg, by znów usiąść na wcześniejszym miejscu. 

  —  Nie chce umierać sama—  powiedziała twardo— boje się śmierci  — powiedziała szeptem spod półprzymkniętych powiek —  obiecaj, że będziesz przy mnie — prosiła, chociaż ton był bardziej rozkazujący niż błagalny,  coraz silniej ściskając mi rękę —  Marta ...urwała nagle zmęczonym głosem i zamknęła oczy.

  —  Obiecuję —  dokończyłam ostatkami sił powstrzymując się od kolejnego wybuchu płaczu, kiedy do sali wszedł Fryderyk..

Kochani.. 

Bardzo dziękuję za Waszą obecność. Rozdział smutny, ale w książce tak jak w życiu, mam jednk nadzieję, że mimo wszystko Was nie zawiodłam i wciążż pozostaniecie z Martą i Michałem.

Pozdrawiam ciepło 

oxygen_word

W połowie drogi do szczęściaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz