Moje życie wydawało się normalne do czasu w którym wszystko się zmieniło. Miałam wtedy zaledwie 6 lat i pełną szczęśliwą rodzinę. Wtedy jeszcze każdy, każdego wspierał, tolerował i akceptował. Właśnie! JESZCZE! A wszystko zaczęło się w grudniu, w Święta Bożego Narodzenia.
Jak w tradycji naszej, rodzinnej przystaje, wszyscy zebrali się w jednym domu, największym, czyli u babci. Zawsze moja rodzina spędzała u niej do nowego roku, a zwłaszcza ja. Tym razem było podobnie. Rodzice dostali pilne wezwanie i rano w dniu 28 wracali do domu. W czasie drogi mieli wypadek. Dwa samochody osobowe wjechały w siebie uderzając przy tym samochód rodziców, który stoczył się z drogi prosto w drzewo. Oczywiście dachował.
O tym zdarzeniu dowiedziałam się kilka dni później. Ojciec w wyniku mocnego uderzenia i silnego krwotoku, zmarł na miejscu. Matka natomiast w ciężkim stanie została przewieziona do szpitala. Po niezbędnych badaniach i 48 godzinnej obserwacji okazało się, że jej stan jest stabilny i, że będzie żyć.
To wydarzenie bardzo mnie zmieniło. Teraz nie jestem tą samą radosną dziewczynką co w tedy. Rodzina się od nas odwróciła, z tylko dla nich znanego powodu. Nie mam za wielu przyjaciół, gdyż większość ludzi uważa mnie za osobę bez uczuć. Oczywiście to moja maska, nie chce ukazywać innym mojego prawdziwego ja. Tylko w ten sposób potrafię sobie jakoś poradzić z tą zaistniałą sytuacją.
No dobra było coś o mojej przeszłości to teraz czas na teraźniejszość. Dzisiaj obchodzę 16-ste urodziny. Niestety to poniedziałek, dzień tygodnia którego najbardziej nie na widzę. Wracam właśnie ze szkoły. Z moimi przyjaciółmi których mam i się ode mnie nie odwrócili, pożegnałam się zaraz po wyjściu z budynku. Dlatego też wracam ze szkoły sama. W uszach leci mój ulubiony zespół BlackPink - BoomBayah. Fajna piosenka, fajnego zespołu. Zauważyłam też, że kiedy jestem bardzo smutna lub wściekła i jestem w lesie to ptaki, drzewa i wszelkiego rodzaju zwierzęta "śpiewają" właśnie tą melodię. To jest niezwykłe, tak jakby chcieli mnie tym uspokoić, co oczywiście działa. Wracając do obecnego momentu. Wracam przez opustoszałe ścieżki uliczne. Mieszkam w tak zwanym "nawiedzonym" mieście. Zawsze gdy przechodzę pewną "granicę" w tym mieście, dołącza się do mnie mój przyjaciel Aler. Znam go praktycznie od zawsze.
- Cześć Lisu. - mówi Aler.
- Hej - odpowiadam mu.
- Co taka smutna? - pyta. Tak on zna mnie lepiej niż kto kolwiek inny... przy nim nie muszę udawać kogoś kim nie jestem by pokazać, że nie jestem słaba.
- To co zawsze. Wiesz przecież jak jest. Zawsze wytykają mi, że to przeze mnie on nie żyje.... - pod koniec głos mi się lekko załamał. Nadal wspomnienia wypadku, pomimo czasu mnie dołują.
- Ej! Ale to nie twoja wina, a wracając do tego rozdrapujesz blizny, które ledwo co się zabliźniły.
- Jak zawsze masz rację. - uśmiechnęłam się lekko do niego. On jest dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam.
- Sie wie - szeroko się uśmiechnął - a tak poza tym - zmarszczył brwi, dalej idąc i patrząc mi się prosto w moje piwne oczy - czy ty przypadkiem nie masz dzisiaj urodzin? - gdy tylko usłyszałam pytanie to się uśmiechnęłam przebiegle - Nie podoba mi się ten uśmiech. - stwierdził po chwili - Odpowiedz. - zażądał
- Może mam, może nie...
- Dzięki za odpowiedź. Już wiem. Wszystkiego najlepszego Nihan! - powiedział i przytulił mnie. Na co się zaśmiałam. Nie wiem dlaczego on mnie tak nazywa, ale podoba mi się.
- Dziękuję ślicznie. - odpowiadam
- Trzeba to uczcić! Idziemy na plażę! Daj torbę poniosę za ciebie. - proponuję na co przystaje. Idziemy i rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Czas płynie szybko, a my spędzamy go w miłej atmosferze. Do czasu gdy nie czuje napływu gorąca. Czuję jak bym była w płonącym budynku.
CZYTASZ
Imperium Avalon - Akademia Magii |ZAWIESZONA|
FantasyPowieść nie skończona. Pisana lata temu. Kiedyś do niej wrócę tworząc ją od podstaw. Obecnie będzie zawierać dużo błędów i będzie dosyć płytka jak dla mnie. W królestwie Avalon, gdzie mieści się akademia magii, zostaje porwana córka pary królewskie...