Wybór Alyi, Nina i Adriena, by tym razem wyjść tylnym wyjściem, był świetnym wyborem. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam.
Pożegnałam się z nimi więc, przed klasą i sama skierowałam się do głównych drzwi. Gdy tylko je przekroczyłam od razu tego pożałowałam. Na zewnątrz było istne piekło. Wszędzie smugi dymu i pojedyncze ogniska. Szare niebo i huki wystrzałów dochodzące z daleka, nakreślały jasny obraz sytuacji.
Mogłam cofnąć się do szkoły, schować bezpiecznie w opustoszałym gmachu gimnazjum, ale nie zrobiłam tego. Wybiegłam na ulicę. Sama się sobie zdziwiłam, bo to zachowanie nie było w stylu tchórzliwej i niepewnej siebie Marinette.
Przebiegłam przez główny plac i schowałam się za najbliższym srebrno - szarym Audi. Było wystarczająco szerokie, by mnie zasłonić i wystarczająco małe, by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi.
Poczekałam chwilę na rozwój sytuacji. Po chwili okazało się to dobrym pomysłem. Zza rogu wyszło co najmniej dziesięciu mężczyzn w szarych uniformach. Ciężkie wojskowe buty wystukiwały jednolity rytm, a twarze ich wszystkich zasłonięte były szarymi maskami, niektórzy mieli też szerokie kaptury zasłaniające całą twarz. Do pasków mieli przypięte po pistolecie, a przez ramię przerzucone karabiny.
Ustawili się w strategicznych miejscach placu. Modliłam się, by któremuś nie zachciało wejść się wyżej bo wtedy byłabym skończona. Na pewno by mnie zauważyli.
Zaczęli strzelać. Na przemian każdy oddawał trzy strzały. Bezbronni ludzie padali jak muchy, a mi do oczu cisły się łzy. Ale nie mogłam płakać. Nie teraz, kiedy każda sekunda mojego życia, może być tą ostatnią.
Poczekałam na odpowiedni moment i przebiegłam za następny samochód. Okazał się nim jasnoniebieski Peugot. Tyle razy jeździłam podobnym z rodzicami...
Rodzice.
Spojrzałam w stronę rodzinnej piekarni, która znajdowała się tuż za rogiem. Tak blisko, a jednak tak daleko... Myśl Marinette, myśl!
Następny samochód. I jeszcze jeden. Teraz wystarczyło po prostu przebiec przez ulicę, tą zdradziecką pustą przestrzeń.
Rozejrzałam się po okolicy. W oczy rzuciła mi się kupka cegieł i blaszany dach domu po drugiej stronie placu. Gdybym tylko dała radę dorzucić tam tą cegłę...
Wzięłam jedną do rąk i zważyłam w dłoni. Ciężka. Starałam się wycelować w ten daszek, ale że nigdy nie byłam dość dobra w kosza, to chybiłam. Cegła upadła na bruk. Na moje szczęście to też zadziałało i wszyscy żołnierze jak na rozkaz odwrócili się w tamtą stronę. Korzystając z ich nie uwagi, cichutko przebiegłam przez pasy i przywarłam plecami do drzwi jasnoczerwonego Forda. Uff, udało się. Kilka milisekund później, żołnierze powrócili do swoich pozycji wyjściowych i znowu zaczęli strzelać według określonego ładu i porządku.
Siedziałam tam jeszcze chwilę, bezsilnie przysłuchując się strzałom i co jakiś czas, ludzkim krzykom. Wezbrała we mnie okropna złość i nienawiść. Oni zabijali bezbronnych ludzi, którzy nic im nie zrobili! Ale nic nie mogłam zrobić. Byłam słaba, byłam zwykłą nastolatką i nic nie mogłam poradzić na zło wyrządzane tym ludziom i mojemu ukochanemu miastu...
- Wszystkie jednostki do bazy. Powtarzam! Wszystkie jednostki do bazy. - nie wiadomo skąd rozległ się służbowy, kobiecy głos. Istoty w maskach złożyły broń, ustawiły się i rozeszły przy równomiernym dźwięku stukających butów.
- Drodzy Paryżanie! - ten głos był inny. Zimny jak lód, twardy jak stal i wymagający natychmiastowego posłuszeństwa. I zdecydowanie męski. - Jestem Papillon. Od teraz nowy władca Paryża. Każdy obywatel ma obowiązek przyjść do ratusza i się zarejestrować. Kto sprzeciwi się temu, albo jakiemukolwiek innemu rozporządzeniu, zostanie natychmiast ukarany. A kary są surowe. Dobrej nocy, Paryżanie! - pożegnanie to brzmiało bardziej jak groźba, a nie jak serdeczne słowa, gdy człowiek kładzie się do łóżka.
Głos już dawno ucichł, ale po moich plecach dalej przechodziły ciarki.
Korzystając z tego, że plac był wolny wbiegłam do piekarni. Już w samych drzwiach wryło mnie w ziemię. Na podłodze, na samym środku pomieszczenia leżał Tom Dupain. Martwy Tom Dupain w kałuży krwi. Oniemiała podeszłam do niego i upadłam na kolana. Złapałam wielką zimną dłoń. Patrzyłam na ciało swojego ojca, niewinnego piekarza, który umarł, bo jakiemuś gościowi się tak zachciało. Podniosłam się. Nie chciałam już na to patrzeć.
Byłam brudna od krwi, walającej się po podłodze, ale hamując łzy, wbiegłam na piętro. Zastał mnie tam podobny widok, jak na górze. Sabine Cheng leżała na ziemi, ale nie w czerwonej kałuży, tylko obok strzykawki. Strzykawki z trucizną. wybiegłam z mieszkania, a następnie z domu. Nie obchodziły mnie wystrzały gdzieś daleko, ani to, że zaraz jeden z nich może mnie dosięgnąć. Po prostu biegłam ile sił w nogach.
Po jakimś czasie przystanęłam. Upadłam na kolana, a następnie zwinęłam się na ziemi w kłębek. Ułożyłam się na twardej ziemi i zaczęłam płakać. Nie wiem ile trwałam w takiej pozycji, godzinę, może dwie. Dlaczego miałoby mnie to obchodzić, skoro wszystkie osoby, które kochałam przeszły na tamten świat?
Przed oczami stanęły mi uśmiechnięte twarze Alyi, Nina i... Adriena. No właśnie, co z nimi? Co z moimi najbliższymi przyjaciółmi i miłością mojego życia? Czy dali radę? Czy uciekli? Ile osób zostało z naszej czwórki?
Miałam ochotę znowu płakać, ale już nie miałam czym. Wszystkie smutki zostały uzewnętrznione, wszystkie łzy wylane.
Z opuchniętymi oczami podniosłam się z ziemi. Byłam cała brudna z ziemi i z krwi, moje baleriny były podarte, podobnie jak marynarka.
Na plecach nadal jednak miałam swój plecak, a przy boku malutką torebeczkę.
Stanęłam na równe i weszłam za róg. Omal nie dostałam zawału.
Stał tam malutki staruszek, w absurdalnie nie pasującej do miejsca, hawajskiej koszuli.
- Dzień dobry Marinette - spojrzałam na niego zaskoczona.
- Kim pan jest? - zapytałam
- Jestem Mistrz Fu. Obserwowałem cię. Przeżyłaś atak - powiedział to w taki sposób, jakbym zapytała się go, co jadł na śniadanie.
- Eee - to była jedyna odpowiedź z mojej strony. Bardzo inteligentna, nawiasem mówiąc.
- Jak już na pewno słyszałaś, Papillon przejął władzę w mieście. Jestem ostatnim żyjącym członkiem pewnej organizacji, mającej za zadanie chronić Paryż. Jeśli mi pozwolisz, odtworzymy ją na nowo i wytrenuję cię. Przyjmujesz moje warunki.
Nadal byłam roztrzęsiona po stracie rodziców, ale zmusiłam jakoś swój mózg do trzeźwego myślenia.
Nie miałam dokąd pójść, ani nic do stracenia. A z potrzebną sprawnością i po odpowiednim treningu, może uda mi się znaleźć moich przyjaciół. Może i ranna nie byłam, ale mój żałosny stan mówił sam za siebie.
- Zgadzam się, Mistrzu Fu
YOU ARE READING
Wojna to wojna || miraculous✔
FanfictionWystarczył jeden dzień, by Marinette ze zwykłej, trochę zbyt nieśmiałej dziewczyny, stała się rebeliantką. Ukrywając twarz za maską, podając się za Ladybug - dziewczynę bez oporów i strachu - i współpracując z tak samo irytującym jak tajemniczym Cha...