Gwóźdź I Pomoc Z Niebios

982 102 14
                                    

Wszedłem do pokoju kopniakiem otwierając drzwi. W prawej ręce ściskałem płaszcz Ladybug, w lewej jej kurtkę, a w kieszeni spodni bezpiecznie spoczywał wygięty gwóźdź. Ponownie zamknąłem deskę na zawiasach butem, a potem odłożyłem wszystko na biurko.

Następnie podszedłem do szafy i otworzyłem ją z zamiarem wyciągnięcia swojego płaszcza. Nigdy go nie używałem. Kurtka zawsze mi wystarczała, ale ze względu na to, że teraz leży ona w strzępach na sali treningowej potrzebuje czegoś innego.  Zbliżała się połowa listopada więc noce były coraz chłodniejsze.

Jednak szafa była pusta. Trzy drewniane wieszaki wisiały swobodnie,  a drewniane dno szafy świeciło pustkami. Dziwne.

Przeszukałem pokój. Pod łóżkiem, pod biurkiem na biurku. Wszędzie.

Ladybug.

To ona zabrała mój płaszcz. Robiło się coraz zimniej, a ona swoje jedyne ciepłe ubrania zrzuciła mi na głowę. Dosłownie.

Przeszukałem jeszcze raz pomieszczenie w nadziei, że się mylę. Nawet przetrząsnąłem ciuchy Lady - baby próbując wmówić sobie, że jednak gdzieś go rzuciłem, tylko po prostu nie pamiętam gdzie. Niestety.

Zdenerwowany zrzuciłem rzeczy rebeliantki z biurka na ziemię. Usłyszałem cichutki, metalowy szczęk. Spojrzałem pod swoje buty.

Przez przypadek nadepnąłem na  gwóźdź, który zostawiła dziewczyna. Ku mojemu zdziwieniu przełamał się na dwie połówki.

Podniosłem je. Gwóźdź w środku był pusty, a wewnątrz spoczywała mała karteczka. Rozwinąłem ją. Widniało na niej tylko jedno słowo.

Scared      

----------------------

Biegłam ulicą. Przede mną majaczyła sylwetka wysokiej wieży zwanej Scared.

Kryjówki Pappilona.

Serce biło mi głośno na myśl, że mogę go pokonać. Teraz. Bez tracę nią czasu na treningi. Bez tracę nią czasu, przez nowych. Bez narzekań, zwlekania i Chatdioty.

Gdy byłam już jakiś kilometr od wieży zauważyłam otwór kanalizacyjny.

Idealnie.

Z niemałym wysiłkiem odsunęłam klapę i zaraz tego pożałowałam. Śmierdziało niemiłosiernie.

Marszcząc nos ostrożnie spuściłam się do kanału i zaczęłam biec. Momentalnie zapomniałam o smrodzie. Krew buzowała w moich żyłach, a adrenalina tylko dodawała mi do prędkości.

Gdy w końcu dobiegłam do (chyba) odpowiedniej kratki, kopniakiem ją wyważyłam. Ostrożnie wysunęłam głowę. W oczy uderzyła mnie biel. Sterylnie czyste, białe ściany, biały sufit, biała podłoga. To musiało być tutaj.

Wygrzebałam się z wąskiego otworu. Korytarz był szeroki. Przynajmniej pierwsze sto metrów, bo reszta znikała za zakrętem.

Poczułam przechodzący po plecach dreszcz. Zrobiłam to. Naprawdę dostałam się do twierdzy Pappilona i mam szansę zdobyć jakieś informacje, a może i nawet zabić uzurpatora. Podekscytowanie zawiązało supeł w moim żołądku, kiedy z głębi korytarza dobiegły głosy.

- Cholerny Dachowiec! Nie mogę przez niego chodzić! - Felix. Rozejrzałam się szukając jakiejś kryjówki. Odgłos kroków był coraz wyraźniejszy.

Moim ratunkiem były białe drzwi, kilka metrów za mną. Gwałtownym szarpnięciem otworzyłam je i zniknęłam w pomieszczeniu, akurat wtedy, gdy szary mundur oficera wyłonił się zza rogu.

Wojna to wojna || miraculous✔Where stories live. Discover now